Kiedy jesteś silna wewnętrznie, bezpiecznie wchodzisz w relacje z innymi ludźmi. Inaczej jest to ryzykowne. - mówi Beata Kołodziej, pisarka, autorka książek o kobiecości, w rozmowie z Iwoną Budziak
Od dziewięciu lat prowadzi Pani warsztaty dla kobiet w ramach benedyktyńskiego instytutu monastycznego. Do kogo konkretnie są one adresowane?
To są warsztaty dla pań w każdym wieku i w każdej sytuacji życiowej. Przyjeżdżają na nie żony, matki, narzeczone, kobiety bezdzietne, stanu wolnego, panie odnoszące sukcesy zawodowe oraz zajmujące się domem i dziećmi. W czasie tych warsztatów nie szukamy odpowiedzi na pytanie, jak być spełnioną żoną, matką czy bizneswoman, tylko jak być po prostu szczęśliwą, spełnioną kobietą.
Jak to się stało, że nagradzana autorka książek dla dzieci, scenariuszy, realizatorka koncertów zajęła się tym tematem?
W pewnym sensie był to przypadek. Moja siostra Kasia prowadzi w Krakowie szkołę tańca flamenco. Zauważyła, że wiele pań ma problem z nauką tego tańca, z wykonywaniem pewnych ruchów, gestów, z tym, by stanąć przed lustrem i ćwiczyć, a przeszkody tkwią przede wszystkim w ich głowach. By pomóc im się otworzyć, zorganizowała warsztaty dotyczące kobiecości. Panie z akademii tańca, znając mnie, bo także uczyłam się tańczyć flamenco, poprosiły, bym te warsztaty dla nich poprowadziła, a ja się zgodziłam. Te wspólne spotkania w kobiecym gronie okazały się bardzo owocne i inspirujące, szczególnie że miałyśmy różne doświadczenia i sytuacje rodzinne oraz zawodowe. Kobiecość nie jest przypisana do określonych ról życiowych – zawiera w sobie dużo więcej aspektów niż bycie czyjąś żoną, matką czy babcią. Okazuje się jednak, że większość kobiet czuje się przytłoczona różnymi schematami myślenia o sobie. Wspólnym doświadczeniem pań uczestniczących zarówno w tych pierwszych, jak i kolejnych warsztatach jest poczucie życia w smudze cienia.
Co kryje się pod tym pojęciem?
Kobiety często oceniają siebie w oparciu o to, jak widzą je inni. Przeglądają się w ich oczach i co czują? Presję. Ucz się, bo musisz być niezależna, musisz coś w życiu osiągnąć, mieć własne pieniądze. Jesteś mężatką? Musisz się sprawdzać jako żona, matka, gospodyni. Nie masz dzieci? To niedobrze! Masz jedno? Źle mieć jedynaka. Masz trójkę, czwórkę, to usłyszysz: Nie za dużo? Jeśli pracujesz, to źle, bo na pewno zaniedbujesz dzieci. Jeśli nie pracujesz, to jesteś kurą domową. Nie wyszłaś za mąż – życie ci się nie ułożyło.
Takie myślenie obecne jest w filmach, mediach i rozmowach u cioci na imieninach. Ciągłe podnoszenie poprzeczek powoduje, że kobiety są przemęczone psychicznie, fizycznie i duchowo. Żyją na krawędzi. Próbują udowodnić, że sobie świetnie radzą jako kobiety, ale to nie wystarcza, bo muszą też umieć funkcjonować jak mężczyźni, z nastawieniem na sukces i rywalizację. Życie jednak pokazuje, że nie da się być równocześnie i mężczyzną, i kobietą, kochanką, żoną, matką, pracownikiem i na koniec po prostu sobą…
My, kobiety, jednak w wielu obszarach życia w niczym nie ustępujemy mężczyznom, a bywa, że jesteśmy od nich lepsze…
To prawda, ale słono za to płacimy. Mężczyźnie wystarcza, że jest mężczyzną. Kobieta często chciałaby udowodnić światu, że jest lepszym facetem niż niejeden facet. Pamięta Pani biblijny rajski ogród? Kiedy Pan Bóg stworzył Adama, w raju Adam był sam. Gdy jednak z żebra Adama powstała Ewa, byli już we dwoje. Zrodziła się między nimi relacja. My jesteśmy od początku relacyjne, postrzegamy siebie i świat poprzez relacje. Mimowolnie oczekujemy, że ten „Adam” powie na nasz widok: „Ta jest kością z moich kości!”. Innymi słowy u drugiego człowieka szukamy potwierdzenia własnej wartości i sensu istnienia. Nie jest to dobry kierunek. Najpierw trzeba iść do Autora, do Pana Boga, i w relacji z Nim zbudować dobrą relację z samą sobą. Kiedy jesteś silna wewnętrznie, bezpiecznie wchodzisz w relacje z innymi ludźmi. Odwrócenie tej kolejności jest ryzykowne. Bóg uprzedził nas w raju, jakie kłopoty nam grożą: „Ku mężczyźnie będziesz kierowała swoje pragnienia, a on będzie panował nad tobą”. Tam, gdzie kierujesz swoje pragnienia, kończy się twoja wolność – ktoś lub coś może nad tobą panować.
Ten cytat o panowaniu mężczyzny nad kobietą dziś brzmi mocno pejoratywnie.
I słusznie, ponieważ jest to ostrzeżenie przed poważnym błędem. To nasze nieuporządkowane pragnienia, które mylimy z miłością, są dla nas zagrożeniem, a nie mężczyźni. Dlatego tak ważne jest zrobienie porządków w sercu. Skoro jednak żyjemy w męskim świecie, warto, abyśmy go lepiej rozumiały. Przez wieki wszystkie jego struktury, instytucje były tworzone przez mężczyzn, a dla nich najważniejszym kryterium działania jest efekt, skuteczność. My z natury jesteśmy relacyjne. Jednak wchodząc w typowo męskie przestrzenie, przejmujemy męskie sposoby funkcjonowania. Jesteśmy w tym dobre, ale jednocześnie czujemy się zmęczone i wyjałowione. Czysty pragmatyzm podpowiada, byśmy nie rezygnowały ze swoich kobiecych cech i z relacji. Najpierw z tej z Panem Bogiem, bo jest ona uzdrawiająca, uwalniająca i uszczęśliwiająca. Dzięki niej człowiek może być wewnętrznie szczęśliwy i wolny oraz gotowy do dobrych relacji z ludźmi. Dlatego w Tyńcu warsztaty prowadzę zawsze z o. Konradem Małysem, benedyktynem. Jest czas na modlitwę, spowiedź, Eucharystię.
A jeśli ktoś nie wierzy w Boga?
Wtedy jest dużo trudniej. Osoby niewierzące także muszą najpierw poradzić sobie ze sobą, wyciszyć się i wzmocnić wewnętrznie, a to poprawi ich relacje z otoczeniem. Jednak z Bogiem skuteczniej przezwyciężasz problemy, bo nie jesteś zdana tylko na siebie. Zawsze warto zatrzymać się w pędzie, popatrzeć na swoje życie, na to, co nosisz w sercu, i tak to uporządkować, żeby dobrze funkcjonować. Kiedy odzyskasz kontakt ze sobą, ze swoim wnętrzem, możesz odkryć, że Bóg jest zaskakująco blisko ciebie. Ważne jednak, żeby popatrzeć na siebie życzliwie. Bo często patrzymy krytycznie, a trzeba z życzliwością i przyjaźnią.
Co to konkretnie znaczy: popatrzeć z życzliwością?
Kobieta potrafi popatrzeć z miłością na swoje dziecko, koleżankę, siostrę i dostrzec w nich wartość i piękno, których niestety często nie widzi w sobie. Zawsze powtarzam: popatrz na siebie tak, jakbyś patrzyła na własną córkę, na przyjaciółkę, i zobacz w sobie to, co widzą w tobie inni. Bywa, że jest to trudne, bo głęboko tkwią w nas różne zranienia. Czujemy się skrzywdzone przez los, innych ludzi, nawet Pana Boga, a to wykrzywia nasze spojrzenie. Wtedy warto pomyśleć, czego dla siebie pragniemy, bo nasze serca nie kłamią. Najpierw trzeba lepiej poznać siebie i pogodzić się ze sobą. Wiedzieć, kim jestem, na czym naprawdę mi zależy. Zobaczyć, że to, kim jestem, wystarczy, żebym mogła być sobą w domu, w pracy, wśród znajomych. Nie muszę zakładać masek, pozwalać, by inni mi mówili, jak mam żyć i co robić. Warto znaleźć w sobie przestrzeń wolności.
Znam świetne kobiety, z sukcesami zawodowymi, które – jakkolwiek to zabrzmi – choć mają prawo jazdy, nie prowadzą samochodu, bo mężowie tak skutecznie je zniechęcili.
Tak bywa. My się emancypujemy, poszerzamy kompetencje, osiągamy sukcesy, a wracamy do domu i już nie jesteśmy tą prezeską, kierowniczką, superbabką, tylko małą dziewczynką, która sobie z czymś nie radzi. Kobieta poddaje się, gdy boi się utracić miłość. Boi się odrzucenia, jeśli czemuś nie podoła. Są w nas przestrzenie, w których jesteśmy słabe, niepewne siebie. Dlatego chowamy się, zamiast stawić czoła naszym lękom. Te nasze pięty achillesowe rzutują na całą resztę, nawet jeśli czasem udajemy, że ich nie ma. Kiedy jednak lepiej poznamy siebie, zobaczymy, że takie, jakie jesteśmy – jesteśmy wystarczające.
Wystarczające do tego, by być szczęśliwymi, spełnionymi kobietami?
Tak, bo kobiecość to także poczucie własnej wartości, piękna, godności, poczucie tego, że możesz coś sensownego w tym świecie zrobić jako kobieta i jesteś temu światu potrzebna.