Nagle okazuje się, że ktoś, kto już nabył umiejętność mówienia, zaczyna rozkosznie – w swoim wyobrażeniu – gaworzyć. Chociaż potrafił chodzić – teraz najchętniej leży na plecach i nieudolnie majta w powietrzu kończynami. Dumny dotychczas z bycia „już dużym” kilkulatek bardzo interesuje się grzechotkami, chce konsumować kleik, używać, a jakże, pampersów, jeździć wózeczkiem i sypiać w łóżeczku ze szczebelkami, koniecznie pod karuzelką z jeżdżącymi w kółko misiami. O desperackich próbach przyodziewania się w o wiele za ciasne śpioszki i ssaniu smoczka nie wspominając.
Na podobny wirus nie ma lekarstwa. Trzeba przez to przejść, jak przez jedną z chorób wieku dziecięcego. Rodzicom bywa trudno nawet przy jednym „zarażonym”; jeśli się ma ich w domu kilkoro, nie da się przetrwać tej epidemii bez końskiej dawki szczepionki cierpliwości i humoru.
Co ciekawe, pewne objawy mogą się pojawić u dziecka w różnym wieku. I wcale niekoniecznie pod wpływem zamieszkiwania pod jednym dachem z noworodkiem. Ot, przychodzi na człowieka ni stąd, ni zowąd taka chętka, by pobyć malutkim. Wdrapać się mamie na kolana, przytulić się, posłuchać znajomego bicia serca i historii o tym, jak się w całości mieściło w rodzicielskim objęciu. Niechby nawet poudawać trochę dzidziusia. Wreszcie usłyszeć kilka czułości. Bo przecież bynajmniej nie czegoś w rodzaju: „Wstydziłbyś się, stary koniu!”.
Tak, chwile, w których dobrze poczuć się małym kochaniem, przytrafiają się w każdym wieku. Każdy może sobie na nie pozwolić, bo czyż nie ma Ojca, od którego może usłyszeć: „Moje dziecko...”? Wtedy właściwie nie potrzeba żadnych słów, nawet „A gu gu”.
***
Felietony publikowane w cyklu "Obrazki na Boże Narodzenie" znajdziesz pod hashtagiem "Obrazki na Boże Narodzenie" i na stronie głównej w sekcji "Rodzina i życie".