Jeśli jest się we Francji młodym katolikiem, to jest się nim do końca, do głębi. - mówi Ségolène de Villermont, katoliczka z Francji, w rozmowie z Pawłem Kęską

W jaki sposób zaprzyjaźniłaś się z ks. Jerzym Popiełuszką?
Odkryłam ks. Jerzego sześć lat temu, gdy mój dziadek był umierający. Wokół niego zgromadziła się rodzina i za namową księdza, który był z nami, modliliśmy się za niego za wstawiennictwem błogosławionego ks. Popiełuszki. Dziadek szybko wrócił do zdrowia, wyszedł ze szpitala i żył jeszcze pięć lat. Potem codziennie modlił się za wstawiennictwem ks. Jerzego za całą rodzinę. Kiedy zmarł kilka lat później, miałam głębokie przekonanie, że tak jak ks. Jerzy czuwał nad nim, tak teraz czuwa nade mną. Przez ostatnie lata ta duchowa przyjaźń się rozwinęła. Wynikło z niej postanowienie, żeby poznać lepiej jego życie i świętość. Dlatego przyjechałam do Polski.
Opowiedz o sobie…
Mam zwyczajne życie. Jestem nauczycielką nauczania początkowego i mieszkam w Paryżu. Mam 27 lat i trójkę rodzeństwa. Moi rodzice są głęboko wierzącymi katolikami.
To rodzina przekazała Ci wiarę?
Tak. Mama nauczyła mnie dostrzegać Bożą obecność w każdej chwili życia. Tata uczył mnie odwagi i pewności, że Bóg w naszym życiu może wszystko. Dziadek był człowiekiem modlitwy. Widziałam, jak u schyłku życia był coraz słabszy i zależny od innych. Teraz do mnie dociera, że właśnie ks. Popiełuszko uczył, że trudności zewnętrzne nie powinny mieć ostatniego słowa i że zło trzeba zwyciężać dobrem. Dziadek tak żył.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 12 (907), 19 marca 2023r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 25 marca 2023