Amerykańskie badania szacują, że tylko z około 7 proc. zarodków poczętych in vitro urodzą się dzieci – mówi dr Tadeusz Wasilewski, ginekolog położnik, założyciel kliniki naprotechnologii NaProMedica, w rozmowie z Ireną Świerdzewską.
Dlaczego zrezygnował Pan ze stosowania metody in vitro?
Przez czternaście lat próbowałem pomagać ludziom cierpiącym na niepłodność, realizując techniki klasycznej medycyny rozrodu: inseminację i in vitro. Rano jechałem do kliniki, wracałem wieczorem, przez siedem dni w tygodniu, 365 dni w roku. Odbierałem mnóstwo telefonów, podziękowań pacjentów, realizowałem się. Przyszedł dzień, kiedy zarzuciłem praktykę in vitro ze względów etycznych i moralnych, ze względu na potrzebę ochrony ludzkiego życia od chwili poczęcia. Nie doszedłem do tego sam, zawdzięczam to wielkiemu miłosierdziu Pana Boga. Powiedziałem sobie, że już nigdy więcej nie będę zajmować się procedurą in vitro, ze względu na śmierć istnień ludzkich na etapie rozwoju zarodkowego i powikłań, które mogą być z tym związane. Od prawie szesnastu lat pracuję w ochronnej medycynie prokreacyjnej, wykorzystując m.in. naprotechnologię. Nie żałuję tego kroku.
Zwolennicy finansowania in vitro z budżetu państwa formułują zarzut, że wcześniej odmawiano szczęścia wielu parom pragnącym dziecka. Co Pan na to?
Z bólem przyjmuję wiadomość o możliwości finansowania programu in vitro z budżetu państwa. Te fundusze przeznaczyłbym na profilaktykę, likwidację chorób metabolicznych i autoimmunologicznych, które dotykają Polaków w okresie prokreacyjnym. Rozumiem pacjentów, wiem, że mocno cierpią z powodu braku dziecka, doceniam ich starania, ale nie można budować swojego szczęścia kosztem życia drugiego człowieka. Program in vitro powoduje wiele negatywnych skutków, tak dla powołanych do życia istnień ludzkich, jak i dla przyszłych rodziców. Zarodki poza łonem matki zginą w ciągu kilku dni. Krioprezerwacja, czyli mrożenie, a potem następcze rozmrażanie, nie ochronią ich istnienia. Giną w czasie tej procedury, podobnie jak w czasie transferu, przed umieszczeniem w jamie macicy. Obecna technika pozwala sprawdzić, czy zarodek jest „zdrowy genetycznie”. Przy stwierdzeniu zaburzeń genetycznych jest wyrzucany, a więc pozbawiany życia. Nawet gdybyśmy chcieli postępować „etycznie, moralnie”, aby chronić ludzkie istoty w programie in vitro, nie jesteśmy w stanie tego zrobić – ze względu na procedury tej techniki. Amerykańskie badania szacują, że tylko z około 7 proc. zarodków poczętych in vitro urodzą się dzieci. Widać, jakim kosztem odbywa się ta procedura.
Twórcę in vitro uhonorowano jednak Nagrodą Nobla.
Po trzynastu latach od tego faktu mamy wiedzę o wielu różnych powikłaniach, które mogą wynikać z procedury in vitro. Trzeba przypomnieć, że program ten został przeniesiony z weterynarii, z doświadczeń na zwierzętach. Ktoś może powiedzieć, że przed wprowadzeniem wielu leków w leczeniu człowieka wykonano wcześniej badania na zwierzętach. Jeśli badania weterynaryjne wykazały, że dla rozwinięcia się jednej istoty musi zginąć wiele zarodków, tym bardziej trzeba skorzystać z tej wiedzy w odniesieniu do życia człowieka.
Czy in vitro jest bezpieczne dla zdrowia kobiety?
Trzeba wiedzieć o skutkach ubocznych dla matki, która w procedurze in vitro jest w centrum uwagi. Powikłania hiperstymulacji jajników mogą zagrażać nie tylko zdrowiu, ale i życiu kobiety. W trakcie realizacji in vitro wzrasta ryzyko ciąż wieloraczych, ciąż pozamacicznych, poronień, porodów przedwczesnych, śmierci wewnątrzmacicznych. W odleglejszej perspektywie – zachorowań na raka jajnika, trzonu macicy i raka piersi.
W jakiej kondycji zdrowotnej pozostają dzieci poczęte w wyniku metody in vitro?
Wzrasta wtedy prawdopodobieństwo wystąpienia jakichkolwiek wad. U dzieci poczętych naturalnie ryzyko to wynosi ok. 1,5 proc., u poczętych w programie in vitro rośnie do 2,5 proc., co stanowi dużą różnicę. Oprócz widocznych wad organicznych może wystąpić wiele zaburzeń metabolicznych, ujawniających się w późniejszym okresie życia dziecka, a nawet w kolejnych pokoleniach. Genetycy biją na alarm. Jeśli nie zaniechamy takich zabiegów, to trzeba liczyć się ze wstrząsającymi konsekwencjami dla przyszłych pokoleń.
Nasz zespół z NaProMedica wykonał badania dotyczące biochemicznych odrębności u pacjentów z niepłodnością, których wyniki opublikowaliśmy we wrześniu tego roku w prestiżowym „Journal of Clinical Medicine”.
Co wykazały te badania?
Dowodzimy, że istnieje szereg zaburzeń w organizmie kobiety i mężczyzny, które doprowadzają do obniżenia płodności. U 150 badanych osób wykonaliśmy 4,2 tys. badań laboratoryjnych. Wykryliśmy cztery endofenotypy biochemiczne niepłodności, czyli zaburzenia, które towarzyszą problemowi obniżonej płodności. Dwa możemy określić jako metaboliczne, a dwa jako immunologiczne. Wyniki wykazały, że ryzyko wystąpienia niepłodności u kobiet z obniżoną frakcją cholesterolu HDL było 10 razy większe w porównaniu z kobietami z właściwym profilem lipidowym krwi. Pięciokrotnie wyższe jest u kobiet mających autoprzeciwciała przeciw białkom tarczycy. Wśród badanych mężczyzn ryzyko wystąpienia niepłodności jest sześciokrotnie wyższe przy insulinooporności – czyli zaburzeniach wydzielania insuliny, która niekorzystnie wpływa na spermatogenezę. Także przy podwyższonej aktywności enzymu aminotransferazy alaninowej, który występuje w chorobie stłuszczeniowej wątroby. Wówczas kwasy żółciowe wydzielane przez komórkę wątrobową i regulujące syntezę testosteronu obniżają jego poziom, a tym samym obniżają płodność. W badaniach u osób z niepłodnością stwierdziliśmy podwyższenie stężenia immunoglobulin E, co wskazuje na obecność zapalenia typu II, w tym narządu rodnego i przewodu pokarmowego. Wymienione wyżej zaburzenia wymagają leczenia, co w efekcie prowadzi do normalizacji wskaźników płodności.
Około 100 mln ludzi na świecie cierpi z powodu braku potomstwa. Epidemiolodzy szacują, że u 30–40 proc. występuje tzw. niepłodność idiopatyczna, czyli nieznanego pochodzenia. Wtedy małżonkom często proponowane jest in vitro. Z mojego ponad 30-letniego doświadczenia pracy wynika, że niepłodność idiopatyczną można wyleczyć, eliminując choroby i zaburzenia, które ją powodują. Ochronna medycyna prokreacyjna opiera się na tej zasadzie.
Czy nieleczona niepłodność może przenosić się na kolejne pokolenie?
Zaburzenia występujące u rodziców przenoszone są na dzieci. Przy zaburzeniu kardiometabolicznym matki u jej dziecka urodzonego w wyniku metody in vitro także będą predyspozycje do wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych. W 6.–10. roku życia mogą wystąpić u dziecka wczesne objawy miażdżycy oraz towarzyszące im zaburzenia metaboliczne, wyrażone podwyższonym poziomem glukozy i insuliny we krwi, czyli insulinoopornością.
Przed przystąpieniem do in vitro kliniki nie badają przyczyn niepłodności?
Nie wystawiałbym jednej oceny, diagnostyka wykonywana jest w mniejszym lub większym zakresie. Wielokrotnie jednak mam kontakt z 35-latkami, którzy rok czy półtora roku po ślubie nie mają wykonanych badań, a proponuje się im in vitro, tłumacząc to uciekającą w czasie szansą na dziecko.
Czy wielokrotne próby in vitro mogą pogarszać możliwość poczęcia w wyniku naprotechnologii?
Zdecydowanie. Powikłania zdrowotne kobiety wynikające z in vitro mogą też mocno zaburzać proces naturalnego poczęcia dziecka. Wielokrotne nakłuwanie igłą punkcyjną powoduje miejscowe zrosty w jajowodzie oraz inne nieprawidłowości. Niemniej jednak sporej grupie pacjentów po nieudanych próbach in vitro jesteśmy w stanie pomóc, ustalając przyczyny i likwidując je.
Nawet lekarz rodzinny nie może wiedzieć, czy jego pacjent począł się in vitro. Z kolei poczęte tą metodą dzieci mogą wytaczać ojcom – dawcom nasienia – procesy o alimenty. Czym jeszcze może skutkować w przyszłości in vitro?
Eksperci oceniający program in vitro mówią o przeniesieniu wad między pokoleniami. Zwraca się uwagę na powstające mutacje genowe, nasilone kilka czy kilkanaście razy więcej niż występujące naturalnie. Liczba kolejnych nieprawidłowości jest nieograniczona, podobnie jak wynikających stąd ludzkich tragedii. In vitro nie jest leczeniem niepłodności, tylko walką z bezdzietnością. Genetycy obawiają się w takiej sytuacji wzrostu niepłodności w kolejnych pokoleniach. Przewiduję, że chociaż w dalekiej przyszłości, to jednak medycyna zaniecha prowadzenia procedur in vitro.