Nowelizacja polskiego kodeksu postępowania administracyjnego wywoła międzynarodowe reperkusje, szczególnie w Izraelu i w USA. Niemniej protesty i naciski ze strony USA mają charakter ograniczony.
List dwunastu senatorów skierowany do prezydenta Dudy, wzywający do zawetowania zmiany, trudno jest porównać z tym, co miało miejsce po uchwaleniu przez Sejm nowelizacji ustawy o IPN w 2018 r. Zawiera on nawet korzystne z polskiego punktu widzenia stwierdzenie, że Polska nie powinna być „obarczona odpowiedzialnością za zbrodnie dokonane przez nazistów i komunistów”. Fakt, że list kończy się uprzejmym zaproszeniem do dialogu, napawa optymizmem.
Fakt, że sprawą zajmuje się pani Cherrie Daniels, specjalny wysłannik ds. Holocaustu, czyli osoba poniżej szczebla wiceministra, też jest dużo mówiący. Sama pani Daniels oczekuje, że Polska spełni minimum w postaci skreślenia postanowienia, że ustawa obejmuje także postępowania, które już są w toku. To „żądanie” należy spełnić nie tylko dlatego, żeby mieć święty spokój, ale też dlatego, że w obecnej postaci ustawa łamie podstawową zasadę prawną: prawo nie działa wstecz.
W przeciwieństwie do ustawy o IPN nowelizacja KPA nie jest bublem prawnym. Nie stawia też żadnych przeszkód w dochodzeniu praw do odzyskania mienia zrabowanego przez Niemcy i narzucony Polsce reżim komunistyczny – wbrew temu, co implikowały źródła izraelskie i amerykańskie. Aby zrozumieć istotę sprawy, trzeba przyjrzeć się sytuacji politycznej w Izraelu i w USA.
IZRAELSKI I AMERYKAŃSKI KONTEKST
Od dziesięcioleci w obu krajach Polska występowała w roli chłopca do bicia. Przez długie lata w USA w telewizji i innych mediach posługiwano się „Polish jokes”, ordynarnymi dowcipami, w których główną rolę odgrywali Polacy. I nie tylko Izrael Katz twierdził, że Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki. W szerszym kontekście niesłychaną szkodę przyniósł naszej reputacji powtarzany zwrot „polskie obozy koncentracyjne”. Stąd też minister Jair Lapid miał ułatwione zadanie.
Sytuacja wewnętrzna w Izraelu wręcz wymagała takiego postępku, bo będący u władzy rząd Neftalego Bennetta posiada zaledwie jednomandatową przewagę w Knesecie (60:59, jeden poseł z listy arabskiej wstrzymuje się od głosu). Co więcej, rząd ten został sformowany dzięki poparciu posłów z ramienia izraelskich Arabów. Mansour Abbas jest pierwszym w historii Izraela wicepremierem Palestyńczykiem. Podczas ostatnich wyborów Bennett i Netanjahu stoczyli morderczą walkę o głosy żydowskich nacjonalistów i obecny sojusz z Arabami postawił Bennetta w niewygodnej sytuacji. Jego rząd jest pod nieustannym obstrzałem opozycji i z tego powodu Lapid i Bennett muszą trzymać twardy kurs, na każdym kroku wykazywać, że zaciekle bronią interesów Żydów.
Z kolei w USA istnieje niesłychanie mocne lobby proizraelskie i jest nie do pomyślenia, żeby rząd USA nie stanął przynajmniej werbalnie w obronie interesów swego sojusznika, bez względu na zasadność izraelskich roszczeń. Niemniej amerykańskie protesty mają raczej ograniczony charakter. Trudno mieć wątpliwości, że poprzednia administracja działałaby dużo bardziej energicznie.
ELEKTORAT DEMOKRATÓW
Tu dochodzimy do nadzwyczaj istotnej kwestii: zdecydowana większość Żydów w USA wyznaje poglądy lewicowe i głosuje na Partię Demokratyczną. Z tego powodu spogląda na państwo Izrael z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony popiera swych współbraci w Izraelu, ale z drugiej dzieli ją od nich ideologiczna przepaść. Większość środowisk żydowskich w USA nie chce mieć nic wspólnego z prawicową i nacjonalistyczną partią Likud, a tym bardziej z będącym jeszcze bardziej na prawo obecnym premierem Bennettem. Amerykańscy poplecznicy Netanjahu i Bennetta wspierają Partię Republikańską i to właśnie ta formacja najmocniej broni izraelskich interesów. Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej państwo Sheldon (niedawno zmarły) i Miriam Adelson, niestrudzeni orędownicy interesów izraelskich, wpłacili rekordową sumę, ponad 172 mln USD, na kampanie wyborcze republikanów!
W Partii Demokratycznej jest też bardzo silne skrzydło lewackie. Dla tych polityków i ich niemałego elektoratu rządzony przez nacjonalistyczną prawicę Izrael nie stanowi obiektu adoracji, raczej wprost przeciwnie. Stąd też na przykład senator Bernie Sanders, mimo swego żydowskiego pochodzenia, piętnuje sprzedaż amerykańskiej broni do Izraela i domagał się niezwłocznego zaprzestania ostatniego konfliktu pomiędzy Izraelem i Hamasem. Inny wielki dobroczyńca Partii Demokratycznej i promotor skrajnie lewicowych idei, George Soros, nie jest mile widziany w Izraelu.
Rzeczywistość polityczna jest bardzo skomplikowana i nie ma nic wspólnego z jej czarno-białym postrzeganiem, tak powszechnym nad Wisłą. W wielu kwestiach Polsce jest po drodze z Partią Republikańską, ale w przypadku sporów polsko-izraelskich Partia Demokratyczna jest dla nas dużo dogodniejszym partnerem.
USTAWA 447
Deklaracja terezińska została podpisana w 2009 r., czyli w pierwszym roku prezydentury Baracka Obamy. Przez kolejne ponad siedem lat nic w sprawie żydowskiego mienia bezspadkowego się nie działo. Sprawa nabrała zupełnie innego wymiaru dopiero w czasach prezydentury Donalda Trumpa. Z deklaracji, czyli wyrażenia chęci zrobienia czegoś, zrobiono praktycznie zobowiązanie do zrobienia czegoś (zwrotu pożydowskiego mienia bezspadkowego) w drodze ustawy 447 (JUST – Justice for Uncompensated Survivors). Ustawa ta została uchwalona na przełomie lat 2017 i 2018, gdy republikanie kontrolowali obie izby Kongresu.