32 lata temu, 4 czerwca 1989 roku, odbyły się wybory parlamentarne (pierwsza tura) na zasadach ustalonych podczas obrad Okrągłego Stołu. Były to pierwsze w powojennej historii kraju częściowo wolne wybory do Sejmu oraz całkowicie wolne do przywróconego Senatu.
Spektakularne zwycięstwo odniosła w nich Solidarność, kierowana przez Lecha Wałęsę. Czerwcowe wybory nie były w pełni demokratyczne. Podczas rozmów Okrągłego Stołu NSZZ „Solidarność” i obóz komunistycznej władzy doszły do porozumienia, w myśl którego zagwarantowano rządzącej „koalicji”, obejmującej PZPR i jej satelitów, obsadę co najmniej 299 (65 procent) miejsc w Sejmie. Pozostałe mandaty w liczbie 161 (35 procent) zostały przeznaczone dla opozycji. Senat był wybierany w sposób całkowicie demokratyczny.
W pierwszej turze kandydaci Solidarności zdobyli 160 spośród 161 mandatów w Sejmie oraz 92 ze 100 w Senacie. Porażkę poniosła strona reżimowa. Poza dwiema osobami przepadła lista krajowa, która miała zapewnić czołowym działaczom PZPR miejsca w Sejmie. 4 czerwca z tej listy dostały się jedynie dwie osoby, a z okręgowych list partyjnych mandaty zdobyły trzy. 18 czerwca odbyła się druga tura. Opozycja uzyskała wówczas 1 brakujący mandat w Sejmie oraz 7 w Senacie. Tym samym w Sejmie osiągnęła maksymalną liczbę posłów, na jaką zgodziły się wcześniej władze PZPR. W 100-osobowym Senacie uzyskała 99 mandatów. Jedno miejsce wywalczył kandydat niezależny. Podczas kampanii wyborczej 1989 roku do głosowania na stronę solidarnościową zachęcały plakaty z Garym Cooperem z filmu „W samo południe”, na których aktor, w roli szeryfa, zamiast colta ściskał w prawej ręce kartkę do głosowania, a wszystko na tle napisu „Solidarność”.
Do dziś Polacy są podzieleni zarówno w ocenie Okrągłego Stołu, jak i czerwcowych wyborów, które były konsekwencją jego obrad i ustaleń. Zwolennicy uważają, że w tamtym czasie nie było innego rozwiązania jak kompromis z rządzącymi. Przeciwnicy natomiast podkreślają, że ustępstwa, na które zgodziła się solidarnościowa opozycja w stosunku do komunistów, były zbyt daleko posunięte. W efekcie przyniosły: brak rozliczeń, niechęć do lustracji i dekomunizacji oraz akceptację funkcjonowania środowisk postkomunistycznych w polskiej polityce i gospodarce. Krytycy zwracają też uwagę na zbyt drastyczne dla społeczeństwa skutki reform gospodarczych Leszka Balcerowicza.