To, co oglądałam, krok po kroku coraz bardziej odstawało od tego, czego się mogłabym spodziewać po utworze sklasyfikowanym jako „komedia familijna”.
Duński film „Jestem William” w pierwszej kolejności mnie zaskoczył. A potem w jednej chwili – wraz z całą rodziną – stałam się jego wielbicielką. Jeszcze przez parę dni usilnie o nim myślałam, wymieniając z domownikami nowe uwagi i spostrzeżenia: ten świat to trochę jak z „Tolka Banana”, młodzież w trudnym środowisku, tylko że William, w odróżnieniu do gangu Karioki, jest zupełnie sam, a do tego przypomina Marcusa z „Był sobie chłopiec”… Wszystko to służyło oswojeniu sobie filmu, ale nijak nie oddaje jego urzekającej oryginalności.
Bo najpierw zupełnie nie wiedziałam, co myśleć. To, co oglądałam, krok po kroku coraz bardziej odstawało od tego, czego się mogłabym spodziewać po utworze sklasyfikowanym jako „komedia familijna”. William po tym, jak umiera jego tata, a mama trafi a do szpitala psychiatrycznego, trafi a pod opiekę wuja Nilsa, popijającego cwaniaka na lewej rencie, trudniącego się paserstwem i uzależnionego od hazardu. W nowej szkole nieśmiałego chłopca prześladują koledzy, a dziewczyna, która podoba się Williamowi, Viola z osiedla dla imigrantów, trzyma go na dystans, bo jest „frajerem”. Jednym słowem, młody bohater wydaje się dość bezwzględnie pozbawiany tego, co jest przywilejem dzieciństwa, a wszelkie plagi egipskie – bynajmniej nie groteskowo – spadają na jego samotne i przedwcześnie dojrzałe barki. Kiedy wreszcie wuj zaciąga dług u lokalnego gangstera i dostaje ultimatum, karta się odwraca… w najbardziej niespodziewany sposób. Jak zachowa się William, kiedy nie będzie miał już nic do stracenia? Scena, gdy chłopiec dokonuje straceńczego – zdawałoby się – aktu odwagi i zdaje sobie sprawę ze swojej siły, jest niezapomniana! Zaczyna być coraz zabawniej, a brawurowe zakończenie przekonuje, że to jednak komedia, w najbardziej klasycznym tego słowa znaczeniu: historii, która się dobrze kończy.
Ten jedyny w swoim rodzaju, obsypany nagrodami film sprawia, że nabiera się ducha i podnosi głowę. Warto się wybrać z klasą w czas przedwakacyjnej laby!