Kto nie odkrył jeszcze Niziołków z ulicy Pamiątkowej? Czas najwyższy, bo właśnie ukazał się trzeci już tom sagi Małgorzaty Klunder.
Kto czytał dwa wcześniejsze, ten w podskokach pobiegnie do księgarni, a kto nie czytał, temu dobrze radzę to samo. I nie dotyczy to tylko pań ani bynajmniej, jak sugerują czasem recenzje, fanek Małgorzaty Musierowicz trzydzieści lat później. Panowie, młodzież i osoby duchowne też bardzo a bardzo mogą – co piszę z pełną odpowiedzialnością. Bo to nie są zwykłe, choć są ciepłe i wzruszające, książki o poznańskiej rodzinie, która ma hopla na punkcie czytania. To nawet nie jest czytadło doskonałe. Dla mnie to jest, proszę państwa, odtrutka.
Odtrutka na co? Ano, na poczucie, że nikt już niczego nie czyta i że jak rzucisz jakimś cytatem czy nawiązaniem, to nikt nie będzie wiedział, o co ci, człowieku, chodzi. Na wszystkie te powieścidła, po które sięgasz, żeby poczytać trochę o relacjach międzyludzkich, a przy okazji musisz łykać bzdety o jakże pięknych i naturalnych wolnych związkach, seksie pozamałżeńskim i co tam jeszcze, nie mając złudzeń, że łączący się po wielu perypetiach bohaterowie będą żyli długo i szczęśliwie – tylko do kolejnego zauroczenia. Odtrutka na świat rzeczywisty i przedstawiony, w którym o Panu Bogu się nie mówi, nie myśli i z którym się nie rozmawia, jakby Go w ogóle nie było. Wreszcie, nie bójmy się tego powiedzieć, na proboszcza, któremu nie chce się udzielić sakramentu namaszczenia i na wikarego krzyczącego w konfesjonale: „Co ty mi tu, siostro, będziesz...”
Jeśli chodzi o tom trzeci, zatytułowany „Każdy wschód słońca”, to można by zarekomendować – w dużym uproszczeniu – że jest to coś jakby don Camillo na misjach w Szkocji w XXI w. Ku zaskoczeniu wiernych czytelników: nie jest to wcale ks. Jan Peregryn, tylko ks. Tadeusz. Dawno nie było w naszej literaturze (a może i wcale? bo do ks. Grossera trudno się tu odwoływać) takiej postaci kapłana. Jest wymarzony przez o. Jana Górę opis Lednicy, chociaż... sami zresztą poczytajcie. Poza tym dzieje się u starych i nowych znajomych, rodzą się dzieci, pobierają młodzi, odchodzą ci, do których zdążyliśmy się przywiązać, a dobra śmierć okazuje się siostrą. I łza się kręci, i chichocik chwyta, i wzruszenie ściska gardło... Nawet pyskatego narratora i jego ni w pięć, ni w dziewięć epifanie zaczynamy traktować jako jeszcze jedną smaczną gierkę z tradycją literacką.
Ktoś, kto przy rodzinnym stole zwykł sobie po prostu porozmawiać o Kościele – nie o „tych czarnych”, tylko o nas i o naszej Matce, i o naszych sprawach, tych dobrych i tych gorszych – czuje się z Niziołkami komfortowo. Mówią z nim wspólnym językiem. I to jest właśnie to, co zawdzięczamy Małgorzacie Klunder.
Na deser najlepsze: tom czwarty w przygotowaniu. A nasz tygodnik będzie patronem medialnym.
Małgorzata Klunder, „Każdy wschód słońca”, z serii „Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej”, t. III, Replika, Zakrzewo 2016
Lidia Molak |