Był kapłanem wielkim w człowieczeństwie, służbie Kościołowi i bliźnim, aż po ofiarowane za nich cierpienia.
– Odszedł od nas cichy pracownik winnicy Pańskiej, który do końca z pokorą służył Kościołowi, niemający niezdrowych ambicji, bardzo bliski ludziom – tak życie bp. Stanisława Kędziory podsumował biskup warszawsko-praski Romuald Kamiński.
– Był człowiekiem pełnym ciepła i życzliwości, który w innych widział przede wszystkim dobro – wspomina biskup senior warszawsko-praski abp Henryk Hoser SAC.
– Zapamiętamy bp. Kędziorę jako człowieka wielkiej wiary, który do każdego podchodził z niezwykłą delikatnością, serdecznością i szacunkiem – mówi biskup pomocniczy warszawsko-praski Marek Solarczyk.
Człowiek dobroci
Przeszedł przez życie dokładnie tak, jak to zawarł w swoim biskupim zawołaniu: Secundum Verbum Tuum – „Według słowa Twego”, nawiązującym do słów Maryi ze sceny zwiastowania. Wybrał je w 1987 r., przyjmując sakrę biskupią z rąk kard. Józefa Glempa. W zdrowiu i w chorobie, unikając mikrofonów i fleszy, bp Kędziora nie oszczędzał się, by jak najlepiej służyć tam, gdzie został postawiony. – Moje kapłaństwo jest ciągłą troską, by odpowiadać Bogu na Jego wezwanie – wyjaśniał kiedyś w wywiadzie dla „Idziemy”.
– Z bp. Kędziorą współpracowałem prawie trzy lata. Najbardziej jestem mu wdzięczny za jego pełne mądrości, nadziei i zaufania Bogu spojrzenie w przyszłość. Starał się zobaczyć dobro nawet w sytuacjach, które na pierwszy rzut oka na dobre nie wyglądały – a to dziś jest rzadkością – zauważa abp Hoser.
Pytany o okres dzieciństwa, bp Kędziora mówił, że w trudnych czasach doświadczał wielkiej dobroci ludzi. – To wszystko było dla mnie szkołą wrażliwości na ludzkie potrzeby, co jest tak ważne w posługiwaniu – wyznał.
Pochodził z Seligowa koło Łowicza. Tu rodzice prowadzili małe gospodarstwo rolne. – Wzrastałem na wsi, gdzie był klimat żywej, prostej wiary. Nigdy nie zapomnę modlitewnych śpiewów ojca w maju przy figurze Matki Bożej, która stoi obok naszego rodzinnego domu. Nie zapomnę zimowych wieczorów, kiedy nam czytał żywoty świętych – opowiadał naszemu tygodnikowi bp Kędziora.
Dzieciństwo, naznaczone cierpieniem, przypadło na lata II wojny światowej. Po śmierci taty, pobitego na śmierć przez Niemców, trud wychowania trzech synów i utrzymania rodziny spadł na mamę. – Nigdy nie narzekała. Siłę czerpała z wiary, która ujawniała się w jej codziennej modlitwie – wspominał bp Kędziora. Po wojnie w wypadku na kolei zginął jeden z dwóch starszych braci, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację materialną rodziny. Dzięki pomocy finansowej sąsiadów Stanisław Kędziora mógł skończyć liceum ogólnokształcące w Łowiczu. Po maturze przez rok pracował w urzędzie gminy. Do warszawskiego seminarium wstąpił w pamiętnym 1953 roku – aresztowania prymasa Stefana Wyszyńskiego.
W seminarium był jednym z najpilniejszych kleryków. – Liczyło się na notatki Stasia. Nie denerwował się, kiedy wypożyczony zeszyt nie wracał na czas – wspominali potem koledzy. Opowiadali, że Stasio Kędziora był niezwykle pracowity, pobożny i uczynny w stosunku do kolegów. Zawsze dostrzegał ich potrzeby i starał się wychodzić im naprzeciw. Święcenia kapłańskie przyjął w dzień imienin i urodzin kard. Wyszyńskiego – 3 sierpnia 1958 r. Pierwszy wikariat przypadł mu w Brwinowie. W tym czasie na trzy lata wróciła religia do szkół, potrzebni byli więc katecheci. Rozpoczął katechizację w szkole podstawowej, liceum i technikum, łącznie 40 godzin tygodniowo. Potem skierowany został na studia doktoranckie na Wydziale Teologicznym na KUL-u.
Wychowawca i ojciec
Przez 21 lat pracował w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, gdzie był prefektem, potem wicerektorem i wykładowcą teologii dogmatycznej.
– To były piękne lata mojej kapłańskiej służby – mówił bp Kędziora. Żartowano, że miał najdłuższy klerycki staż, bo nawet jako wicerektor był zawsze razem z alumnami. On sam podkreślał, że bardzo ważne jest przekazywanie młodzieży wiedzy i kapłańskiego doświadczenia, ale większe owoce przynosi ono wtedy, gdy połączone jest z obecnością wśród młodych. O ks. Kędziorze mówiło się, że w dziejach seminarium zaznaczył się może jeszcze bardziej niż legendarny wicerektor ks. Eugeniusz Szlenk.
Bp Kamiński wspomina, że dla alumnów ks. Kędziora zawsze był ogromnym wsparciem. – Nie tylko towarzyszył nam w czasie zajęć, ale również pracował z nami fizycznie ramię w ramię, ucząc, czym jest kapłaństwo i prawdziwa służba. Choć nie był naszym ojcem duchownym, to wielu go w ten sposób traktowało – mówi.
Przez cały dzień przebywał razem z klerykami: na modlitwie w kaplicy, przy budowie seminarium powstającego na Bielanach. Także przy rozładowywaniu ciężarówki z zebraną dla kleryków żywnością w wiejskich parafiach. Towarzyszył im także w czasie posiłków, w refektarzu, co czasem graniczyło z heroizmem. W czasach komunizmu z reglamentowanej żywności klerycy otrzymywali najgorsze i najniższe przydziały. Pomoc żywnościowa płynęła nie tylko ze zbiórek we wsiach, ale też z darów z Zachodu. Nagromadzone zapasy trzeba było potem spożywać niezależnie od świeżości. Podawano na przykład na obiad, śniadanie i kolację ten sam produkt, aż do wyczerpania zapasów. Zdarzało się, że niektórzy klerycy rezygnowali z posiłku. Ksiądz Kędziora zawsze zjadał, co podano.