W „Dzienniczku” św. Faustyna zanotowała piękną modlitwę, w której prosi Jezusa, żeby nie tylko jej serce, ale i oczy, uszy, język, ręce, a nawet stopy były miłosierne. Za nami niezwykły czas, w którym – niczym apostołka z Łagiewnik – uczyliśmy się być „miłosierni jak Ojciec”.
Drogę z odwagą wskazywał nam papież, który przez cały Rok Miłosierdzia z nieustępliwością i pasją posyłał nas na peryferia świata, do tych, którzy czekają na naszą czułość i uwagę. Przypominał, że Chrystus chce dotrzeć do każdego człowieka. Potrzebuje tylko naszych miłosiernych serc i dłoni. Bo chce karmić, poić i przyodziewać naszymi rękami. Upominać, pouczać i dobrze radzić naszymi ustami.
„Nadzwyczajny Rok Święty jest po to, aby w codzienności żyć miłosierdziem” – napisał Franciszek w bulli Misericordiae vultus. A zatem o tym, jak Rok Miłosierdzia wpłynął na życie Kościoła, przekonamy się dopiero teraz, kiedy nie ma już nadzwyczajnej, jubileuszowej otoczki. Bramy Miłosierdzia zamknięto prawie dwa miesiące temu. Ale nasze serca powinny być nadal otwarte. Najszerzej, jak się da.
Zobacz też: Minął rok: Pod znakiem miłosierdzia