Wreszcie pojawia się trzeźwa ocena sytuacji. Szef niemieckiego MSW Thomas de Maiziere wyjaśnił, że do Niemiec wjeżdża coraz więcej osób, które „podają, że są Syryjczykami, chociaż nimi nie są”. W końcu uznał więc to, co widzieliśmy od początku: mamy do czynienia raczej z wielką wędrówką ludów niż z kryzysem humanitarnym. Bo realne ofiary syryjskiej wojny tkwią w obozach w pobliżu Syrii. Na zachód ruszyli młodzi mężczyźni, z zadaniem zbudowania przyczółków i ściągnięcia później swoich rodzin.
Żeby było zabawniej: de Maiziere podkreślił, że umowa dublińska, przewidująca rejestrację azylantów w pierwszym kraju UE, do którego wjechali, jest nadal aktualna. Pozostaje pytanie, czy ktoś przeprosi Orbana, atakowanego właśnie za chęć egzekwowania tego prawa.
Niemieckie otrzeźwienie cieszy, ale nie zwalnia nas z pytania, jak chwilę wcześniej mogło dojść do tryumfu infantylizmu i naiwności na tak wielką skalę? Baśniowość wygrała z rzeczywistością, obowiązek roztropności przegrał z medialnie sterowanymi nastrojami. Europa stanęła wobec zasadniczego pytania: czy chce trwać, czy chce być sobą, i odpowiedziała, że jednak nie. W końcu przyszła refleksja, że to droga donikąd, ale szaleństwo może powrócić.
Kanclerz Angela Merkel – która osobiście otworzyła europejskie granice, łamiąc unijne prawo – ma radę dla zaniepokojonych islamizacją Europy. „Miejmy odwagę powiedzieć, że jesteśmy chrześcijanami, chodźmy na mszę, czytajmy Biblię” – wzywała niedawno. I apelowała: „I wchodźmy z tej [chrześcijańskiej] pozycji w dialog z muzułmanami”. Przy okazji narzekała, że „niemieckie dzieci piszą w szkole wypracowania o Zielonych Świątkach, z których wynika, że nie wiedzą nawet, co to jest”, a „wiedza o chrześcijańskich korzeniach Zachodu jest żadna”. Pełna zgoda.Antychrześcijańska obsesja Unii Europejskiej
nie tylko nie przygasa, ale wręcz narasta
Kto jednak ponosi za to odpowiedzialność? Także Angela Merkel. Rządzi już trzecią kadencję, ma decydujący głos w Europie, a antychrześcijańska obsesja Unii Europejskiej nie tylko nie przygasa, ale wręcz narasta. Każde działanie, które uderza w chrześcijaństwo, znajduje finansowe i medialne wsparcie. Na celowniku znajdują się tradycyjne europejskie wartości, rodzina i skrystalizowane tożsamości. Angela Merkel może w tej sferze wiele zmienić. W końcu jeżeli w każdym niemal filmie pojawiają się dziś pozytywnie naświetlone motywy homoseksualne, to równie dobrze mogą się pojawiać przychylne wzmianki dotyczące chrześcijaństwa.
Pozostaje też pytanie: czy z muzułmanami rzeczywiście można wchodzić w dialog? Brytyjski dziennikarz Charles Moore tak o tym pisze na łamach „The Daily Telegraph”: „Muzułmanie zakładają, że coś, co uważają za złe – bluźnierstwo, brak skromności, homoseksualizm – powinno być zakazane. Idea, że można coś uważać za zło i jednocześnie wierzyć, że powinniśmy na to przyzwalać, wydaje się po prostu nie istnieć”. Moore dodaje, że w Wielkiej Brytanii większość liderów muzułmańskich nie działa na rzecz integracji swoich społeczności, ale na rzecz uwydatnienia różnic. I podkreśla: nie należy traktować muzułmanów jak ludzi gorszych, ale trzeba zauważyć, że duże muzułmańskie społeczności kreują polityczne niepokoje, napięcia w lokalnych społecznościach, nietolerancję wobec innych wyznań i wreszcie tworzą podglebie, z którego korzysta terroryzm. W sumie ich celem na tym świecie pozostaje stworzenie państwa w pełni zgodnego z ideałem islamu. A więc takiego, w którym nie ma miejsca dla inaczej myślących. Także dla tych, którzy dziś muzułmanów do Europy gorliwie zapraszają, kierując się w moim przekonaniu nie zawsze szlachetnymi motywami. Bo przecież istnieje coś takiego jak oikofobia, a więc nienawiść do własnej wspólnoty.
Bądźmy więc rozważni. Pomagajmy tym, którzy pomocy potrzebują, ale reagujmy, gdy ktoś próbuje nadużywać naszej dobrej woli. Jeżeli bowiem zgodzimy się na tryumf infantylizmu, jeżeli zniesiemy granice i rozpętamy globalną wędrówkę ludów, zafundujemy światu prawdziwe piekło o nieobliczalnych konsekwencjach. Suma zła będzie większa.
Jacek Karnowski |