Trochę przypadkiem, z grupą młodzieży z duszpasterstwa akademickiego, trafiłem kiedyś na Mszę świętą sprawowaną na Wawelu w języku łacińskim. W głowie kołatało mi się pytanie, jak się z tej Mszy wytłumaczę, bo nikt z moich studentów łaciny nie znał. Okazało się to niepotrzebne. Młodzież była zachwycona, choć poza czytaniami i homilią niewiele rozumiała. Stwierdzili jednak, że było to dla nich „doświadczenie misterium”. Niektórzy bywali potem na takich Mszach celebrowanych w kościele Seminaryjnym przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Ogłoszony w ubiegły piątek list apostolski papieża Franciszka „Traditionis custodes” (Opiekunowie tradycji) niczego w tej kwestii nie zmienia. Nie dotyczy bowiem posoborowej liturgii sprawowanej po łacinie, ale tej, która bazuje na przepisach i księgach przedsoborowych. Szerzej chodzi w tym o stosunek do Soboru Watykańskiego II, do prawowierności posoborowego Kościoła oraz jego kolejnych papieży. Ostateczną stawką jest jedność rzymskokatolickiego Kościoła, która wyraża się i buduje przez jedność doktryny, dyscypliny i liturgii. Ustępstwa Jana Pawła II i Benedykta XVI na rzecz tradycjonalistów zachowujących pełną jedność ze Stolicą Apostolską i tych, którzy wraz z abp. Marcelem Lefebvrem się tej jedności sprzeciwili, polegały na dopuszczeniu dawnego rytu w liturgii najpierw na zasadzie wyjątku, a potem na uznaniu go za równoległy – na określony czas.
Owoce tych zabiegów okazały się inne od oczekiwanych. Największa aktywność kontestatorów Soboru nałożyła się bowiem na kryzys Kościoła w wielu krajach Zachodu, spowodowany rewolucyjnym i nieodpowiedzialnym wprowadzaniem uchwał soborowych w życie, wypaczaniem ich sensu oraz błędnie pojmowanym dostosowaniem się do realiów świata. Wielu ludzi przywiązanych do zdrowej tradycji poczuło wówczas, jakby grunt usuwał się im spod nóg. Część z nich znajdowała ostoję właśnie u lefebrystów, którzy nie porzucili sutann na rzecz garniturów i krawatów, nie przerobili konfesjonałów na szafy z miotłami i nie poszli w stronę protestantyzacji Eucharystii. Życie zdawało się przyznawać im rację, bo ich seminaria i świątynie wciąż nie pustoszeją – w odróżnieniu od większości innych na Zachodzie.
U nas roztropność Prymasa Tysiąclecia ochroniła Kościół przed rewolucyjnymi zmianami. Nie było problemu z tym, że jeszcze kilkanaście lat po soborze niektórzy księża sprawowali liturgię według starego rytu – raczej z przyzwyczajenia niż z buntu. Problemem zaczęła być działalność lefebrystów przybyłych do nas z Zachodu, którzy przyciągali do siebie raczej ludzi młodych niż wychowanych na przedsoborowej liturgii. Jedni dali się im zwabić misteryjnością obrzędów i poczuciem niezmienności tradycji. Dla innych tradycjonalizm był formą buntu przeciwko Kościołowi w jego współczesnej odsłonie. Niejako w odpowiedzi na te wyzwania i w zgodzie z decyzjami Stolicy Apostolskiej w wielu parafiach odprawiano przedsoborowe liturgie, aby odzyskać tradycjonalistów dla Kościoła rzymskokatolickiego lub ich w tym Kościele zatrzymać.
Papież nie zabronił sprawowania liturgii w starym rycie. Postanowił tylko uporządkować te celebracje stosownie do rzeczywistej konieczności, a nie zachcianek i poszukiwania oryginalności czy separatyzmu w Kościele. Dlatego poleca, aby biskup miejsca za każdym razem indywidualnie decydował o pozwoleniu na przedsoborowe celebry, mając na uwadze troskę o jedność Kościoła. Ci, którzy od lat są związani ze starym rytem, nie mogą być z Kościoła wypychani ani z niego wyciągani. Franciszek poleca nie tworzyć parafii personalnych dla wiernych celebrujących według dawnego rytu, nie wyznaczać do celebrowania liturgii w starym rycie kościołów parafialnych, aby nie rozbijać parafialnej wspólnoty. Chce także, aby każda decyzja biskupa o pozwoleniu nowo wyświęconemu księdzu na celebrowanie w starym rycie była konsultowana ze Stolicą Apostolską. To ważne ograniczenie dowolności w postępowaniu biskupów.
Pozwolenie na celebrowanie liturgii w rycie przedsoborowym miało bowiem i ma intencjonalnie charakter przejściowy – ze względu na ludzi przywiązanych do dawnej tradycji. Nie może zaś sprzyjać podważaniu jedności ani tworzeniu „grup rekonstrukcyjnych” w Kościele. Owa „rekonstrukcyjność” może sprzyjać dystansowaniu się od tego, co jest dzisiaj. A w zdrowej tradycji Kościoła ważniejsza jest jedność wiary, dyscypliny i liturgii niż trwanie przy dawnych zwyczajach.