Mija kolejna rocznica wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, czyli kolejna okazja do odtrąbienia sukcesu. Z ekonomicznego punktu widzenia jest to jednak sukces wątpliwy.
Naczelnym argumentem gospodarczym na rzecz naszego uczestnictwa w UE są fundusze spójnościowe, których jesteśmy biorcą netto. Ale to jest nic innego jak muleta, którą rodzimi i europejscy „matadorzy” wabią zwykłego zjadacza chleba.
UNIJNA SOLIDARNOŚĆ
Zanim przejdziemy do omówienia aspektów finansowych, trzeba podkreślić zupełną bezużyteczność Unii w sprawie, która jest absolutnie podstawowa w przypadku organizacji mającej cechy organizacji państwowej – kwestii bezpieczeństwa jej obywateli. UE jest tego typu organizacją, mamy niby-rząd (Komisję Europejską), włącznie z ministrem spraw zagranicznych, i niby-sejm (Parlament Europejski), a na naszych paszportach widnieje napis „Unia Europejska”. Na rzecz tego niby-państwa zrzekliśmy się istotnych elementów naszej suwerenności i w zamian za to nie uzyskaliśmy absolutnie nic w kwestii bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwo to nie tylko nienaruszalność granic i daleko idąca suwerenność w podejmowaniu decyzji, ale także bezpieczeństwo w chwilach zagrożenia klęskami żywiołowymi. Panująca obecnie pandemia koronawirusa jest tu doskonałym przykładem: państwa najbardziej nią dotknięte nie uzyskały żadnej pomocy ze strony Unii Europejskiej.
Bezpieczeństwo, to także bezpieczeństwo ekonomiczne. Przed dziesięciu laty Grecja popadła w ciężkie kłopoty finansowe i jedyną odpowiedzią UE, ściślej mówiąc strefy euro, było udzielenie jej pożyczek na drakońskich zasadach komercyjnych.
Polska jest „państwem frontowym”, chronimy UE na jej wschodnim skrzydle i z tego tytułu ponosimy istotne wydatki na obronę, ale nikt nam nie zwraca tych kosztów. Wydatki Polski na obronę wynoszą równowartość 2,0 proc. PKB, natomiast Niemiec i Niderlandów tylko 1,2 proc., Belgii 0,9 proc., a najbogatszych Luksemburga i Irlandii, odpowiednio, symboliczne 0,6 i 0,3 proc. (dane SIPRI za 2018 r.). Rzecz nie dotyczy tylko Polski, bo kraje bałtyckie też ponoszą stosunkowo duże ciężary (2,0-2,1 proc.). Obecnie ciężar obrony granic UE przed nielegalnymi imigrantami spada głównie na Grecję i Włochy – i kraje te nie otrzymują żadnej rekompensaty z tego tytułu. Wprost przeciwnie, są nieustannie rugane za mało skuteczne w tym zakresie wysiłki. Powyższe fakty dobitnie świadczą o tym, że podstawowa zasada państwotwórcza – zasada solidarności, kluczowa z punktu widzenia nauczania katolickiego – jest tylko frazesem. A to do tej zasady wielokrotnie odwołuje się traktat z Maastricht.
UNIJNE PIENIĄDZE
Fundusze spójnościowe to jest ten wabik, który przyciąga uwagę i pozwala „sprzedać” ideę UE obywatelom państw słabiej rozwiniętych. Przejdźmy do konkretów: w ciągu ostatnich pięciu lat otrzymaliśmy 51 mld euro. Ta kwota robi wrażenie. Niemniej jest to niewiele powyżej 10 mld euro rocznie, co w skali naszej gospodarki stanowi niewiele ponad 2 proc. naszego PKB. Jednak – o czym entuzjaści UE nie wspominają – wszelka analiza ekonomiczna musi brać pod uwagę nie tylko pożytki, ale i koszty. A te są ogromne.
W sprawach gospodarczych przekazaliśmy do Brukseli wielką część naszej suwerenności. Dotyczy to także owych funduszy spójnościowych, bo przecież te 10 mld euro rocznie to nie jest suma, którą możemy wydać, jak chcemy. W ramach tych funduszy musimy realizować unijne priorytety. Tak więc swego czasu biurokratom w Brukseli przyszło do głowy, że w UE kuleje komunikacja lotnicza i trzeba budować porty lotnicze. W ramach tego programu zbudowaliśmy kilka lotnisk, które są wykorzystywane w minimalnym stopniu i obecnie polski podatnik musi dokładać do nich pokaźne kwoty.
Tu dochodzimy do czołowego argumentu za uczestnictwem w UE: fundusze spójnościowe przyczyniają się do wzrostu naszego PKB. Owszem, z czysto statystycznego punktu widzenia koszty budowy tych portów zwiększyły nasze PKB. Dalsze – wyrzucane w błoto – miliony na utrzymanie owych nierentownych przedsięwzięć w ruchu też zwiększają nasze PKB, albowiem metodologia naliczania PKB tak samo traktuje wydatki na przedsięwzięcia pożyteczne, jak i bezużyteczne.