– U podstaw każdego nałogu jest kłamstwo – dobrze jest w porę na nim się przyłapać – przestrzega Maciej Sikorski, artysta, który spotkał Jezusa
Z Maciejem Sikorskim, artystą, który spotkał Jezusa, rozmawia Monika Odrobińska
Jak jest w piekle?
Rozumiem, że nawiązuje pani do tytułu mojej książki „Byłem w piekle. Nie polecam”. Owszem, widziałem piekło w podziemiach Dworca Centralnego w Warszawie – w bezzębnych twarzach, pooranych, choć młodych, w ciałach wyniszczonych narkotykami. Sam bliski byłem stoczenia się w tę otchłań.
Często mylimy szczęście z przyjemnością. Jeśli będziemy się orientować na życie dla przyjemności i zaspokajania żądz, skazujemy się na piekło. Po fałszywych przyjemnościach przychodzą straszne stany, w głowie kołacze: „Jesteś beznadziejny, zobacz, co narobiłeś”. To jest właśnie piekło, jakiego doświadczyłem przez kontakt z narkotykami.
Często nie szukamy prawdy, ale dajemy się nabrać na jej protezę. Demon zręcznie podmienia pojęcia: zło nazywa dobrem, dobro – złem. Ostatnio jedna z wokalistek chwaliła się zabiciem dziecka. Świat temu przyklasnął i ogłosił ją bohaterką narodową. To też jest piekło. Ono zaczyna się od braku kontaktu z samym sobą – w tym z własnym sumieniem. A on jest możliwy wyłącznie przez Boga. Bez tej relacji zabłądzimy, damy się zwieść.
Skoro mylimy szczęście z przyjemnością, czym jest szczęście?
Przez wiele lat wydawało mi się, że szczęście to te krótkotrwałe stany przyjemności, jakie dają narkotyki. Teraz wiem, że szczęście spotkamy w rzeczach, które niosą dobro. W moim przypadku to relacja z Bogiem, rodzina, miłość.
Pańska 18-letnia podróż w poszukiwaniu sensu życia wiodła przez Polskę, Europę, nawet część Afryki. Jak wygląda idealne miejsce na Ziemi?
We wstępie książki mój przyjaciel porównał ją do „Przygód Koziołka Matołka” dla dorosłych. Tułałem się po całym świecie w poszukiwaniu szczęścia, tymczasem niebo było tuż za rogiem. Idealnym miejscem dla człowieka jest to, w które posyła go Bóg. Tylko On wie, co jest dla nas dobre.
W poszukiwaniu siebie zagłębiałem się we wschodnią duchowość, w narkotyki, jeździłem po świecie i nigdzie nie mogłem się zadomowić – a w ten sposób właśnie od siebie uciekałem. Od siebie i od Boga. Nawet gdy On dyskretnie dawał o sobie znać, robiłem dużo, by tego nie zauważyć.
Obrazek Jezusa Miłosiernego towarzyszył Panu w medytacjach w stylu New Age, różaniec fluorescencyjny brał Pan na techno disco, a do Medjugorja jechał z krowim łajnem w bagażniku, bo było potrzebne do praktyk buddyjskich. Kiedy i gdzie dał się Pan w końcu „uwieść” Bożemu Miłosierdziu?
Zaczęło się, jak to zwykle bywa, od spowiedzi. Zrzuciłem balast kilkunastu lat życia. Poczułem wolność. Wtedy dokonałem wyboru Jezusa na Pana i Zbawiciela – niby niewielkim ruchem, bo wystarczyło wyjść na scenę i to powiedzieć, ale mnie dużo to kosztowało.
Potrzebowałem też modlitwy wstawienniczej, by zerwać więzy łączące mnie z mistrzami wschodniej duchowości. Skończyłem i z praktykami wschodnimi, i z okultyzmem, i z narkotykami.
Ważną rolę odegrał tu ksiądz – dziś już biskup – Andrzej Siemieniewski. Powiedział: „Jesteś poraniony po tej całej drodze duchowej. Jedno, co masz teraz zrobić, to przylgnąć do Jezusa”. To było olśnienie! Teraz wiem, że jeśli przylgnie się do Niego bardzo mocno, to nie zostawia się szpary dla Złego. To przylgnięcie daje poczucie bezpieczeństwa. Odtąd prowadzenie życia oddaję Jezusowi.
Czym dla Pana są słowa: „Szukałem siebie, znalazłeś mnie”?
To tytuł katechezy, którą prowadzę. I kwintesencja mojej opowieści. Szukałem siebie w praktykach duchowych, poprzez osiąganie różnych stanów świadomości. Chciałem odkryć siebie i sens swojego życia. Ale nie przewidziałem, że siebie można odkryć wyłącznie poprzez Boga. I tu pojawia się druga część tej frazy, czyli „znalazłeś mnie”. Prawda o mnie jest zakorzeniona w Bogu. Jan Paweł II na pytanie o najważniejsze słowo z Pisma Świętego odpowiedział: „Szukajcie Prawdy, a ona was wyzwoli”. Bo ta Prawda to Bóg.
Bóg dał Panu nowe życie. Jakie to uczucie?
Piękne! Przez jakiś czas jeszcze walczyły o mnie dwa światy: New Age i Jezus. Ostatecznie jednak kilkanaście lat temu mogłem powiedzieć: „Mając 33 lata, Jezus Chrystus umarł na krzyżu, bym mógł żyć. Dziś mam 33 lata. Żyję”. Stare życie się już nie odzywa. Nie mam żadnych pokus w związku z nałogami.