My, ludzie żyjący w świecie pełnym elektroniki, techniki i cyfryzacji, przyzwyczajeni jesteśmy już do tego, że wszystko mamy od razu. Nawet na wigilijne stoły w wielu domach kupuje się gotowe produkty, pozbawiając się przy tym radości, którą niosą ze sobą samodzielne przygotowania. To wszystko powoduje, że straciliśmy umiejętność oczekiwania. Wystarczy spojrzeć na ludzi na przystankach, którzy denerwują się, że autobus jeszcze nie przyjechał; na ludzi w kolejkach do lekarzy lub oczekujących na wyniki badań; a nawet na tych, którzy oczekują księdza z wizytą duszpasterską. Zawsze słychać wyrzuty, że musieli czekać. A przecież w życie chrześcijanina wpisane jest oczekiwanie. Można by rzec, że wierzyć to czuwać i być nieustannie gotowym na spotkanie z Panem. To czuwanie i tę gotowość wspomaga nadzieja i przez to stają się one czymś wspaniałym.
Jednak nie może to być bierne czuwanie, o czym mówi w dzisiejszym fragmencie ewangelii Jezus. Izraelici również nie usiedli i nie czekali, aż się nagle w cudowny sposób zjawią w Ziemi Obiecanej, ale podążali przez pełną niespodzianek i przygód pustynię. Człowiek oczekujący aktywnie to człowiek w drodze. Jest on w każdej chwili przygotowany, by ruszyć dalej („niech będą przepasane wasze biodra”), nieustannie czujny, wyostrzający zmysły, również te wewnętrzne, świadomy grożących niebezpieczeństw („zapalone pochodnie”), wierny swoim obowiązkom, roztropny i odważny.
Pan Jezus zachęca nas do tego, byśmy uczyli się oczekiwać w taki właśnie sposób. Przypowieści, które wygłasza, są jakby potępieniem wizerunku chrześcijanina nieustannie zaspanego, jakby w letargu, zmęczonego i wiecznie niezadowolonego, ograniczającego się jedynie do praktykowania zewnętrznych form pobożności. Jednocześnie są zaproszeniem do pełnej zaangażowania, gorliwej i otwartej służby na rzecz wspólnoty pielgrzymującego Kościoła. Wszystko po to, abyśmy nie przegapili chwili przybycia do nas oczekiwanego Gościa.
![]() |
|