Skoro w ciągu roku w Polsce ubyło prawie 150 tys. osób, możemy szacować, że za 10 lat ubędzie nas 1,5–2 mln. - mówi Michał Kot, socjolog, w rozmowie z Magdaleną Prokop-Duchnowską

O 147 tys. stałych mieszkańców zmniejszyła się Polska w ciągu roku. To najgorszy wynik od II wojny światowej. Możemy mówić o katastrofie demograficznej?
Niestety tak. Z zastrzeżeniem, że katastrofa kojarzy się z czymś, co spada na człowieka nagle, a problemy demograficzne narastały stopniowo, czego tragiczne skutki można było przewidzieć już ponad 10 lat temu.
Jakie skutki ma Pan na myśli?
Ujemny przyrost naturalny spowodowany zmniejszającą się liczbą urodzeń i rosnącą liczbą zgonów oddziałuje na wszystkie dziedziny życia. W liczbie mieszkańców kraju drzemie jego siła. W latach 80. Polska była na tym samym poziomie demograficznym, co Turcja. Dziś tamten kraj pod względem liczby mieszkańców przerasta nas ponad dwukrotnie, przez co także jego znaczenie na arenie międzynarodowej jako mocarstwa regionalnego jest znacznie większe.
Demografia ma też przełożenie na obronność kraju. Wojsko Polskie chce zmierzać do posiadania 300-tysięcznej armii. Jak zrealizować to w państwie, w którym rodzi się 250 tys. dzieci rocznie, z czego tylko połowa to chłopcy?
Wciąż zmniejsza się liczba osób w wieku produkcyjnym. Skalę problemu zdaje się zmniejszać rozwój robotyzacji i sztucznej inteligencji, które rzekomo mają nas – przynajmniej częściowo – w pracy zastąpić. Jednocześnie okazuje się, że znakomita większość postępowych pomysłów generowana jest przez ludzi młodych, przed 40. rokiem życia. A ponieważ takich ludzi jest coraz mniej, obniży się także poziom innowacyjności gospodarki.
Czekają nas zmiany w systemie emerytalnym?
Dłuższe życie powoduje, że przybywa emerytów, a ubywa osób, które na ich świadczenia pracują. Wydłuża się także okres pobierania świadczenia emerytalnego, co przekłada się na obniżenie jego kwoty. Dlatego wiek emerytalny musi zostać podniesiony – jeśli nie dziś, to w perspektywie kilku lat. Jeśli tak się nie stanie, możemy zapomnieć o godnych świadczeniach, będących w stanie zaspokoić podstawowe potrzeby materialne. W tej sytuacji pomóc mogłoby także zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Kobiety żyją dłużej, a wcześniej przechodzą na emeryturę. To zrozumiałe chociażby ze względu na rodzenie dzieci, co znacząco obciąża organizm i powoduje, że kobiety nie są w stanie pracować tak długo jak mężczyźni. Przy jednolitym wieku emerytalnym dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie rozwiązania polegającego na skracaniu wieku emerytalnego o rok lub dwa lata za każde urodzone dziecko. Jednocześnie stanowiłoby to dodatkową zachętę do posiadania dzieci.
Te zachęty są potrzebne, bo z badania CBOS z 2022 r. wynika, że 68 proc. kobiet w wieku 18–45 lat nie planuje dzieci.
Znam to badanie doskonale i wniosek, który z niego płynie – choć powielany przez wiele mediów – jest klasycznym przykładem fake newsa. Powód? Pytanie w rzeczywistości brzmiało: „Czy planuje pani dziecko w ciągu najbliższych trzech lub pięciu lat?”. 68 proc. pań rzekomo „nieplanujących” dzieci to łączna liczba odpowiedzi „nie planuję” i „nie wiem”. Wliczają się w to również te, które chcą zostać matkami w późniejszym czasie (w badaniu biorą udział chociażby 18-latki). Nie mówiąc już o tym, że do jednego worka wrzucono kobiety, które są już matkami, oraz te, które dzieci jeszcze nie mają. Co więcej, z badania wykonanego przez CBOS zaledwie kilka miesięcy później, przy użyciu innej metodologii wynika, że blisko 90 proc kobiet do 45. roku życia (jeśli miałyby ku temu warunki) chciałoby mieć dzieci, najczęściej dwoje. Jako Instytut Pokolenia również przeprowadziliśmy podobne badania, na grupie osób 16–24 lat i aż 78 proc. zadeklarowało, że chciałoby założyć rodzinę i mieć dzieci.
Jak na tę chęć wpływa sytuacja materialna rodziny?
Nie ulega wątpliwości, że chęć zostania rodzicami ma szanse zrealizować się wówczas, gdy są zapewnione odpowiednie warunki: własne lokum, gwarantująca stabilność zarobków umowa na czas nieokreślony, wsparcie ze strony państwa w postaci urlopów i zasiłków macierzyńskich oraz dostępu do dobrej jakości usług medycznych czy opieki żłobkowej (albo przedszkolnej). Jednocześnie jeśli po stronie młodych zabraknie takiego pragnienia lub nie znajdą partnera, z którym chcieliby założyć rodzinę, nie pomogą nawet najwyższe zarobki.
Co ciekawe, z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że choć dziecko generuje wiele dodatkowych kosztów, staje się jednocześnie motywacją do pracy, rozwoju, większej zaradności, a co za tym idzie – wyższych zarobków. Wbrew stereotypom rodziny wielodzietne, postrzegane często w społeczeństwie jako biedne i patologiczne, w większości są bardziej aktywne zawodowo i zarabiają więcej od tych, które dzieci nie mają.
Dwa lata temu w Katowicach powstało Społeczne Ministerstwo ds. Samotności. Czy grozi nam starzenie się w osamotnieniu?
Wyniki wielu badań potwierdzają, że osoby, którym udaje się zbudować trwałą rodzinę, są szczęśliwsze, bardziej zadowolone z życia i więcej w nim osiągają. Spadek urodzeń oznacza więc mniejszy odsetek ludzi szczęśliwych i spełnionych, którym te rodzinne aspiracje udało się zrealizować. To błędne koło, ponieważ osoby te same również są w przyszłości w większym stopniu narażone na samotność – chociażby ze względu na brak dzieci i wnuków. Częściej też borykają się z problemami relacyjnymi, przez co osiągają mniejszą zdolność do budowania trwałych związków.
Nie da się ukryć, że w XXI w. na świecie zapanowała epidemia samotności. Niby problem ten był obecny zawsze, jednak do niedawna dotyczył przede wszystkim seniorów. Gwałtowny wzrost samotnych osób 20+ nastąpił we wszystkich krajach europejskich po pandemii. Samotność to jednocześnie skutek i przyczyna kryzysu demograficznego. Ale też realny problem gospodarczy. Według raportu z 2024 r. samotność kosztuje Polskę ponad 19 mld zł rocznie. Podobne (i większe) straty w gospodarce zanotowały kraje na całym świecie. Dlatego m.in. w wielu z nich zaczęły powstawać ministerstwa ds. samotności.
Co to znaczy, że samotność kosztuje?
Osoby samotne częściej zapadają na różne schorzenia: depresję, wypalenie zawodowe, choroby serca. Kiedy pracownik idzie na zwolnienia lekarskie, przestaje wytwarzać jakąś część PKB, system opieki społecznej musi wypłacić mu zasiłek, a system ochrony zdrowia – przeznaczyć konkretne sumy na jego leczenie.
Jak przy obecnej sytuacji demograficznej będzie wyglądał świat za kilkadziesiąt lat?
Wszystko wskazuje na to, że nawet w tych regionach świata, gdzie aktualnie występuje jeszcze zastępowalność pokoleń, w przeciągu dwóch czy trzech dekad już jej nie będzie. Ponieważ ludzie stanowią siłę i kapitał kraju, miejsca, w których ich zabraknie, przestaną się rozwijać. Wejdziemy w erę walki o człowieka. Państwa będą robiły wszystko, by wykształceni i pracowici imigranci osiedlali się na ich terytoriach. Te, którym się to uda, będą stanowić potęgę na arenie międzynarodowej.
Czy nasze społeczeństwo wymiera?
Skoro w ciągu roku w samej Polsce ubyło prawie 150 tys. osób, możemy szacować, że za 10 lat ubędzie ich 1,5–2 mln. Oznacza to, że z mapy zniknie miasto wielkości Warszawy. Jeśli nie powstrzymamy negatywnych tendencji demograficznych, proces wymierania z roku na rok będzie przyspieszał. Tym, co możemy zrobić, jest troska o to, by młodzi ludzie chcieli częściej opuszczać wirtualny świat i potrafili budować relacje, zakładać rodziny i brać odpowiedzialność za siebie i inne osoby. Ale też zadbanie o zapewnienie im godziwych do tego warunków. Jeśli nam się to uda, jest szansa, że za 20–30 lat uda się odwrócić negatywne tendencje i wznowić rozwój demograficzny.