Maja Włoszczowska od lat należy do światowej czołówki. W Londynie miała ugruntować swą pozycję. Szanse odebrała jej kontuzja. Lata ciężkiej pracy przekreśliło złamanie dwóch kości śródstopia. Włoszczowska mówiła wtedy o wszystkim z drżeniem głosu. Sama przyznała, że praktycznie kilkadziesiąt sekund po feralnym zdarzeniu miała świadomość tego, że igrzyska są zagrożone. Przewidywania się niestety sprawdziły i Maja obejrzała zmagania rywalek w telewizji.
Kilka kolejnych miesięcy to był powrót do zdrowia, żmudna rehabilitacja i, mimo przeciwności losu, wiara w sens ciężkiej pracy. Pierwszą poważną próbą dla naszej kolarki górskiej miały być mistrzostwa Europy w Bernie. Wielkich powodów do optymizmu nie było. Starty w Pucharze Świata specjalnie nie udały się Włoszczowskiej. Podczas walki o medale mistrzostw Starego Kontynentu, na trudnej, wąskiej trasie w Bernie Maja radziła sobie dobrze, ale została uderzona łokciem przez jedną z rywalek. Zeszła z roweru, a potem mozolnie odrabiała straty. Właśnie w takich chwilach poznaje się charakter sportowca.
Maja Włoszczowska udowodniła po raz kolejny, że hartu ducha jej nie brakuje. Wróciła do czołówki wyścigu i zdobyła brązowy medal. Ktoś powie: a cóż to za sukces dla byłej wicemistrzyni olimpijskiej? A jednak! Po pierwsze, Maja udowodniła samej sobie, że ciężka praca ma sens. Po drugie, akurat brązowego medalu mistrzostw Europy jeszcze w swojej kolekcji nie miała. A po trzecie, kolejny raz walczyła nie tylko z rywalkami, ale też ze splotem nieszczęśliwych wypadków. I była w tym starciu górą. Dla zawodowca uprawiającego tak trudną dyscyplinę sportu to niesamowicie ważne. Kolarstwo górskie nie jest w czołówce najpopularniejszych sportów. A mimo to Maja Włoszczowska wypracowała sobie nazwisko, które dużo znaczy w Polsce. Za to i za wielki charakter chylę przed Mają czoło i przekazuję wielkie słowa uznania!
![]() | Mariusz Jankowski |