Warszawiacy, którzy przeżyli pięcioletnią okupację, przyzwyczaili się do robienia zapasów. Nie przewidzieli jednak, że walka zamiast kilku dni potrwa dwa miesiące – o codzienności powstańczego miasta opowiada Katarzyna Utracka w rozmowie z Eweliną Steczkowską
prowadzonego przez siostry urszulanki
Z dr Katarzyną Utracką, zastępcą kierownika Pracowni Historycznej Muzeum Powstania Warszawskiego, rozmawia Ewelina Steczkowska
Jak ludność cywilna przyjęła wiadomość o wybuchu Powstania Warszawskiego?
Cywile początkowo nie wiedzieli o planowanym powstaniu. Nawet gdy słyszeli pogłoski na ten temat, nie mieli pewności, że rzeczywiście wybuchnie. Kiedy 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17 rozpoczyna się powstanie, a na Żoliborzu ok. godz. 14, wśród warszawiaków wybucha euforia. Po pięciu latach okupacji niemieckiej po ulicach Warszawy chodzi polskie wojsko z biało-czerwonymi opaskami, na budynkach i ulicach są wywieszone polskie flagi. Ludzie częstują powstańców jedzeniem, otwierają kuchnie dla wojska, pomagają w organizacji szpitali powstańczych, budują barykady. Cywile tworzą początki powstańczej administracji, komitety domowe, które przekazują zarządzenia i obwieszczenia władz cywilnych oraz nadzorują ich wykonanie. Powstańcy sami wielokrotnie podkreślali, że dla nich bohaterami byli właśnie cywile, którzy codziennie walczyli o przetrwanie. Kobiety, których mężowie najczęściej walczyli w powstaniu, musiały zaopiekować się dziećmi, rodzicami, zdobywać żywność i wodę, co było bardzo trudne. Powstanie miało potrwać kilka dni, najwyżej tydzień, a trwało aż 63 dni – to zasługa cywilów, którzy wspierali powstańców i opuścili swoje miasto dopiero po kapitulacji powstania. Tylko dlatego dowódcy powstania nie ogłosili kapitulacji wcześniej.
Jednak mieszkańcom Woli entuzjazm skończył się już w pierwszych dniach sierpnia.
Na Woli Niemcy mordowali kobiety, mężczyzn, dzieci i starców. Mówimy o rzezi Woli, a było to ludobójstwo – 40 000 ludzi zostało zabitych przez wojska niemieckie wspierane przez jednostki kolaboracyjne. Spędzali całe rodziny na podwórka i rozstrzeliwali. Perfekcyjnie wykonywali swój rozkaz – mordowali dzień po dniu. Nielicznym udało się uciec na Starówkę i do Śródmieścia. Od ludzi, którzy stracili najbliższych, często także cały dobytek życia, stali się bezdomnymi, trudno wymagać entuzjazmu.
Czy są świadectwa wrogości cywilów wobec powstańców?
Takie przekazy pojawiają się w relacjach i powstańców, i cywilów, ale również w dokumentach Armii Krajowej. Biuro Informacji i Propagandy starało się na bieżąco sprawdzać nastroje wśród ludności. Zachowały się meldunki, w których podkreślano, że duch walki i nadzieja w narodzie upada. Oczywiście, pojawiały się nieporozumienia między cywilami a powstańcami, dochodziło nawet do otwartej wrogości, ale były to przypadki incydentalne – głównie w Śródmieściu.
Jak wyglądał dzień powstańca?
Walczący zaczynali dzień od porannej modlitwy, potem był posiłek. Żołnierze spędzali czas na I linii frontu, prowadzone były także warty. Część powstańców zajmowała się zrzutami, inni pracowali w kancelariach, rusznikarniach i warsztatach broni, pilnowali też bezpieczeństwa i porządku publicznego w mieście.
W pierwszych dniach walki zarówno powstańcy, jak i cywile mieli zapasy żywności. Jak sobie radzili później?
Warszawiacy, którzy przeżyli pięcioletnią okupację, przyzwyczaili się do robienia zapasów, ale nie przewidzieli, że walka potrwa dwa miesiące. Zasoby cukru, mąki, konserw, alkoholu wyczerpały się po dwóch tygodniach. Często też, kiedy domy były zbombardowane, ich mieszkańcy tracili wszystko, co mieli, byli zdani na pomoc innych ludzi. Ogromnym wsparciem dla nich były Rada Główna Opiekuńcza i kuchnie polowe przy stołecznych kościołach. Żywność pochodziła ze zdobytych magazynów niemieckich. Część trafiała do powstańców, reszta – do cywilów. Żywność docierała też spod Warszawy, na przykład z Kampinosu na Żoliborz. Na Żoliborzu i Mokotowie były także ogródki działkowe, dzięki którym na początku powstania były owoce i warzywa. Zdobywano je, ryzykując często życie, gdyż tereny działkowe były pod ostrzałem Niemców. Najgorzej sytuacja z wyżywieniem wyglądała w Śródmieściu, które było odcięte od dostaw. Zarówno powstańcy, jak i cywile najczęściej jedli tzw. „pluj zupę” przyrządzaną z wody i jęczmienia mielonego w młynkach do kawy. Kto ją jadł, do dzisiaj pamięta jej okropny smak. A we wrześniu jedzono już dosłownie wszystko: koty, gołębie, psy. Chodziło o przeżycie. Pod koniec powstańcza Warszawa głodowała.
We wrześniu jedzono już dosłownie wszystko:
koty, gołębie, psy.
Chodziło o przeżycie
Brakowało wody?
Tak, bo sieć wodociągowa uległa uszkodzeniu. Poszukiwani byli inżynierowie, pracownicy wodociągów, którzy mieli doświadczenie w budowaniu studni i mogli służyć pomocą. W Śródmieściu Południowym w połowie września uruchomiono ponad 40 studni, a 50 było w budowie. Oczywiście po wodę trzeba było stać w długich kolejkach, w dodatku Niemcy wielokrotnie bombardowali miejsca ze studniami. Potem przy studniach montowano motopompy, dzięki którym wzrastała wydajność wydobycia wody. Jedna z takich motopomp została zainstalowana przy ul. Hożej 51. Od tej studni wybudowano naziemną sieć wodociągową, która docierała aż do Marszałkowskiej i Wilczej. Aby usprawnić pobieranie wody, wyznaczono godziny dla trzech grup: dla ludności cywilnej, dla wojska i dla szpitali.