Stoi tu wiele różnego rozmiaru budynków, widać ślady placów zabaw, jest oczywiście dobrze zachowany pomnik Lenina. W oczy rzucają się wielkie zaniedbanie, odrapane ściany i okna, odpadające tynki, murszejące schody i poręcze, zardzewiałe rury niewiadomego przeznaczenia. Teren wydaje się opustoszały. W wiele okien wetknięto poduszki i koce. W jednym, oprócz koca, wisi malutki pluszowy miś – znak, że są dzieci.
Pani Irena pełni obowiązki kierownika obozu. Przebywają tu uchodźcy z Doniecka i Ługańska. W lecie było ich ponad 600, teraz mieszka ok. 100 osób, głównie kobiet z dziećmi. Ich mężowie, ojcowie i bracia zostali tam, na wschodzie, by doglądać mieszkań – nierzadko jedynego dobytku, jaki posiadają. Budynki były przystosowane do obozów letnich. Przerażenie wzbudzają tzw. „łaźnie”: kilka kranów w nieotynkowanej ścianie, przegniła drewniana podłoga w prawie odsłoniętym pawilonie, brudne, pourywane zasłony. A niedługo przyjdą mrozy.
W obozie przebywa 45 dzieci w różnym wieku. Większość chodzi do szkoły, ale do przystanku muszą przejść spory kawałek przez las. W zimie, kiedy rano i po południu jest ciemno, będzie im bardzo trudno.
Pani Irena opowiada o życiu w obozie. Gdyby nie „wolontariusze” – tak nazywa ludzi z Charkowa i okolic przyjeżdżających z pomocą – nie przeżyliby. Teren należy do pewnego biznesmena. Zamierzał tu urządzić letni ośrodek wypoczynkowy dla dzieci. Poruszony widokiem ludzi uciekających przed wojną, postanowił oddać im cały teren. Płaci za prąd, wodę i obiady. Uchodźcy przywieźli ze sobą bardzo niewiele, jedynie to, co zdołali zabrać do pociągu, do zimy nie są przygotowani. Na szczęście ludzi dobrej woli jest sporo. Od czasu do czasu przyjeżdżają z żywnością lub ubraniami. Nie wiadomo tylko, jak długo jeszcze będą znajdować motywację, aby pomagać.
Gospodarz postanowił z własnych funduszy wyremontować jeden z budynków. Trwa wymiana rur, w wielkich salach stawiane są prowizoryczne ściany, ocieplane są mury. Zamieszka tu w znośnych warunkach 20 rodzin. Będzie łazienka. Reszta albo pozostanie w dotychczasowych lokalach, albo uda się im znaleźć jakąś kwaterę w mieście. Ceny wynajmu wzrosły jednak, odkąd jest napływ uchodźców. A oni potracili pracę i zasiłki na dzieci.
Właściciel chciałby wyremontować więcej domów, ale nie ma już pieniędzy. Miejsce odwiedziło wiele komisji rządowych, pozarządowych, dziennikarzy, telewizji, ale wizyty nie przełożyły się na pomoc finansową. Jedzenie, ubrania – owszem, ale pieniędzy nikt nie daje.
Przed rozpoczęciem walk, pani Irena była dyrektorem w agencji reklamowej, 9 maja firma się rozpadła. Ostrzał miasta był przerażający, wszyscy bardzo się bali. Nie spała wiele nocy. Mówiono, że będzie jeszcze gorzej. – Postanowiłam uciekać, udało się kupić bilety, ale pociąg nie przyjechał. Powiedziałam, że zostanę na dworcu tak długo, aż jakiś przyjedzie. No i w końcu po wielu godzinach przyjechał. W Charkowie dwie doby mieszkaliśmy u znajomych, potem zadzwoniłam do Czerwonego Krzyża, dali nam trochę produktów higienicznych i przywieźli tutaj.
– Po przeżyciach w Doniecku wszystko było lepsze. W pierwszych tygodniach przyjeżdżało z pomocą wiele organizacji oraz zwykli ludzie. Teraz już mniej, ale i nas jest mniej. Sporo osób pojechało na zachodnią Ukrainę do krewnych, wielu wróciło do Doniecka, ale też wielu z nich po przyjechało z powrotem – opowiada.
Nadziei na przyszłość pani Irena nie widzi. Nie wie, jak przeżyją zimę. – Zobaczymy jednak co Bóg da. Jestem chrześcijanką. Jeśli wojna się skończy, to oczywiście wrócimy do Doniecka, ale tylko jeśli nadal będzie należał do Ukrainy. – A jeśli będzie rosyjski? – pytam.
Pani Irena mówi, że została tam jej rodzina, o którą się bardzo boi. Nie chce mówić o polityce. – Jestem Ukrainką, to mój kraj, nie wiem co będzie jutro – zamyka rozmowę.
Pomoc finansową dla uchodźców
można kierowaćdo Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich
ul. Św. Bonifacego 9
02-914 Warszawa
PKO S.A.53 1240 1109 1111 0000 0515 2270
z dopiskiem:
dla uchodźców na Ukrainie
Agnieszka Dzieduszycka |