By zachować równowagę, trzeba powiedzieć o Jezusie, który się rozradował w Duchu Świętym, co pokazuje nam Ewangelia, w której widzimy Jezusa cieszącego się z innymi. Jezus nie za bardzo rozumie kogoś, kto nie potrafi się cieszyć z cieszącymi i smucić ze smucącymi. Nie bez powodu przeciwnicy Jezusa mówią o Nim: „oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników!” (Mt 11, 19). Widzimy Jezusa wielokrotnie przy stole z ludźmi. Po tej linii idzie także nauczanie Jezusa: „Radujcie się zawsze w Panu. Powtarzam wam, radujcie się! Niech radość w Panu będzie waszą ostoją!” (Flp 4, 4). A jeśli jest wezwanie do smutku, to jest to wezwanie do smutku po Bożemu, który prowadzi człowieka do zmiany postępowania, do nawrócenia.
Ewangelią, w której najbardziej podkreślona jest radość, jest z pewnością Ewangelia św. Łukasza, z opisem dzieciństwa Pana Jezusa. Widać tam nieustanne wezwanie do radości, poczynając od sceny zwiastowania. Raduj się! Raduj się w takiej sytuacji, która może zewnętrznie nie sprzyja jakiejś wielkiej uciesze. Radość ta bierze się z tego, że człowiek został wybrany przez Pana, że Pan ma niesłychaną propozycję życiową, że Pan przychodzi. Pasterze z radością idą do Betlejem, a z jeszcze większą radością wracają do siebie, do domu. Ten motyw radości w Łukaszowej Ewangelii to radość z tego, że Pan przyszedł!
Co odbiera nam radość?
Najważniejszym tekstem w chrześcijaństwie jest tekst św. Franciszka z Asyżu o prawdziwej radości, który on osobiście podyktował. Franciszek dotyka tam sedna sprawy. Odbiera nam radość i napełnia nas smutkiem to, że ktoś zakwestionuje nas samych. Gdy ktoś ci powie, że jesteś niepotrzebny – to natychmiast odbiera pokój ducha. Oto moja wartość została sponiewierana i zostałem uznany za nikogo – wtedy się smucę. To powstało w Kainie, gdy patrzył na siebie w porównaniu z Ablem, któremu nawet po Bożemu się udało, gdyż Pan Bóg przyjął jego ofiarę. Kain poczuł się odrzucony i sponiewierany, zredukowany do zera. Zakwestionowanie nas samych jest źródłem smutku, a źródłem radości jest pokora. To widać też w tekście Jezusowym, kiedy się raduje w Duchu Świętym i mówi: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni, a ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Sam także ma to doświadczenie pełnego obdarowania: „Ojciec mój przekazał mi wszystko!” (Łk 10, 22). Stąd bierze się radość i smutek – ktoś mnie odrzuca i mówi mi: nie jesteś mi na nic potrzebny. Jeśli komuś chcemy dawać radość, to trzeba mu okazać, że jest potrzebny, że jest w moim życiu wartościowy!
Jaka jest recepta Księdza Arcybiskupa na radosną świętość, która promieniuje na innych?
Nie czuję się kompetentny, by takie recepty przepisywać, ale patrząc na niektórych świętych, można taką receptę stworzyć. Pierwszym skojarzeniem, oprócz św. Franciszka, jest dla mnie Tomasz More. Człowiek, który żartował do końca swojego życia. Kiedy go zamykali w twierdzy Tower, mówił: „Jakbym się skarżył u was na wikt i opierunek, to mnie wyrzućcie!”. Kiedy szedł na ścięcie, powiedział do oficera, który go prowadził: Dobry panie, pomóż mi wejść na górę – bo szafot był rozchwiany – a z powrotem to ja już sobie poradzę! A tuż przed śmiercią jeszcze odsunął sobie brodę na pniaku, mówiąc, że broda nie popełniła zbrodni obrazy majestatu królewskiego. Natomiast do kata powiedział: Uważaj, żebyś nie stracił dobrej sławy, bo mam krótką szyję; żebyś dobrze trafił.
Można pytać, skąd się bierze radość w człowieku, który ma nad głową zawieszoną siekierę, która mu utnie głowę. Tomasz był człowiekiem czystego i „używanego” sumienia (bo niektórzy mają czyste sumienie, gdyż go nie używają). Tak jak domagał się uszanowania decyzji swojego sumienia, tak dawał takie prawo każdemu. Jest taki list – który zawsze był dla mnie wstrząsający – który posłał, siedząc w Tower, do kapelana króla Henryka VIII. Kapelana, który najpierw tak jak Tomasz odmówił uznania króla za głowę Kościoła, ale potem w więzieniu został złamany i zdecydował się przejść na stronę królewską i złożyć przysięgę lojalności wobec króla. Tomasz dowiedział się o tym i napisał do niego list, który brzmi mniej więcej tak: Donoszą mi, że zamierzasz złożyć przysięgę wierności królowi i uznać go za głowę Kościoła. Modlę się do Pana, by ci w tym pobłogosławił. Tomasz go nie przezywał, nie mówił mu, że nie ma racji, ale modlił się za niego. Nie osądzał nikogo ze swoich oskarżycieli czy sędziów. „Wszystko, czego pragnę, to żyć w zgodzie ze swoim sumieniem – mówił – nikogo do niczego nie zmuszam, nikomu niczego nie narzucam, jeśli to jest za dużo, żebym mógł żyć, to nie chcę żyć!”. Ważne jest, by pokazać Tomasza do końca, by pokazać jego wierność sumieniu – dla siebie, ale także dla innych. Wielu powie: „Zaraz, zaraz! Tak nie wolno!”. Ależ wolno! Tomasz jest kanonizowany i jest patronem ludzi, którzy kierują się prawym sumieniem.
Jestem radosny, bo mam w sobie pokój sumienia! Jeśli jestem wewnętrznie rozwalony, bo wiem, że postępuję wbrew własnemu sumieniu albo je łamię lub zmieniam, dostosowując do aktualnych okoliczności, to jak mogę mieć w sobie radość?