Czy teraz, po śmierci Heleny Kmieć, zamordowanej w Boliwii młodej wolontariuszki, młodzi ludzie będą w dalszym ciągu chcieli wyjeżdżać na wolontariat? Czy się nie wystraszą? Czy nie uznają, że to zbyt niebezpieczne?

Te pytania powtarzały się w różnych telewizyjnych i radiowych rozmowach i nie był to tylko dziennikarski chwyt.
Mówiono o tym zaraz po wiadomości o śmierci Heleny i teraz, w dniach jej pożegnania w Trzebini i pogrzebu w Libiążu. Mówiono – i to jest ważna wiadomość – nie tylko w mediach katolickich. Uroczystości pogrzebowe śp. Heleny Kmieć transmitowały trzy różne stacje telewizyjne. Czy dzięki temu wiadomości o jej misji – jej i wielu innych młodych ludzi – rozejdą się wśród szerokiego kręgu odbiorców?
Od kilku dobrych lat wolontariusze – choć zdecydowanie nie są to inicjatywy masowe – jeżdżą w te miejsca, gdzie pracują polscy misjonarze. Na trzy miesiące, pół roku czy rok – nie tylko do buszu czy do andyjskich wiosek, ale też całkiem „prozaicznie” na Węgry lub na Ukrainę. Pomagają zakonnicom i zakonnikom w prowadzeniu świetlic i szkół, uczą angielskiego, organizują dzieciom czas wolny, odrabiają z nimi lekcje, grają w piłkę, ale też pomagają w szpitalach i przychodniach, robią remonty, malują ławki i ściany i podejmują się wielu innych, nie zawsze przecież atrakcyjnych czynności.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 9 (595), 26 lutego 2017 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 8 marca 2017 r.