Wspólna historia obfitowała w dramatyczne wydarzenia. Ale właśnie teraz pojawia się szansa na szczególnie bliską i wzajemnie korzystną współpracę – i od obu naszych krajów zależy, czy ją wykorzystamy.
Tekst pochodzi z archiwalnego numeru Tygodnika Idziemy.
Spory – nierzadko krwawe – pomiędzy Polakami i Ukraińcami oraz ich historycznymi przodkami, za jakich uważa się Kozaków, miały miejsce niemal „od zawsze”. Z wyszukaniem ciemnych stron w naszych wspólnych dziejach na pewno nie byłoby problemu.
Trudna przeszłość
Oto Ukraińcy mogą mieć pretensje o złe traktowanie Kozaków przez I Rzeczpospolitą. Polska z kolei może dowodzić, jak niesłuszne było w XVII wieku powstanie kozackie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, nie mówiąc już o ugodzie perejasławskiej i poddaniu Ukrainy Rosji. Bardziej współcześnie, mamy Ukraińcom za złe stworzenie w 1918 roku Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej i próbę zajęcia Lwowa, a oni nam – zdobycie Lwowa i zdławienie ZURL. A potem niedotrzymanie umowy sojuszniczej z atamanem Semenem Petlurą i traktat pokojowy z Sowietami w Rydze, dzielący Ukrainę pomiędzy Polskę i ZSRR. Ukraińcy dowodzą, że w okresie międzywojennym II Rzeczpospolita pacyfikowała i polonizowała wschodnie województwa, my zaś wskazujemy na terrorystyczne akcje Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, czego najgłośniejszym przykładem jest zamordowanie szefa MSW Bronisława Pierackiego w czerwcu 1934 roku.
Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce podczas wojny. Będąca „wojskowym ramieniem OUN” Ukraińska Powstańcza Armia postanowiła w 1943 roku usunąć Polaków z Wołynia, jako „etnicznie ukraińskiego” – mordując, gwałcąc i paląc; w polskiej historiografii mówi się wręcz o ludobójstwie. W efekcie, na tym obszarze i w Galicji Wschodniej zginęło około 60 tys. Polaków. Nasi rodacy próbowali się bronić, działała 27 Dywizja AK; Ukraińcy przedstawiają tamte wydarzenia po prostu jako wojnę ukraińsko-polską, w której zginęli też cywile ukraińscy (polscy historycy szacują, że 2-3 tys.). I bardzo niechętnie przyjmują do wiadomości nasze zarzuty.
Wyciągają natomiast swoje, a przede wszystkim trwającą w latach 1947-50, zarządzoną przez PRL akcję „Wisła”. Wtedy na tzw. ziemie odzyskane przesiedlono z południowowschodnich obszarów dzisiejszej Polski ok. 140 tys. osób; w trakcie całej akcji trwały walki z UPA, a formacja ta na ziemiach polskich została w praktyce rozbita.
Na tym właściwie spory historyczne się kończą. Powojenna granica polsko-ukraińska została – być może na szczęście dla obu narodów – ustalona nie przez Polaków czy Ukraińców, a przez Józefa Stalina. Wysiedleń Polaków z Ukrainy i Ukraińców z Polski dokonały komunistyczne, a nie demokratycznie wybrane władze. A przypomnijmy, że na Ukrainę musiało z naszego kraju wyjechać ok. 480 tys. ludzi, gdy z Ukrainy do Polski wysiedlono 790 tys. Polaków. Przynajmniej o to nie powinniśmy mieć do siebie pretensji.
Dobrzy sąsiedzi?
Ciekawe są rozmowy z Polakami, którzy jeszcze na Wołyniu pozostali. Bardzo dobrze wspominają oni czasy sprzed dramatycznych wydarzeń czasów wojny. Opowiadają – może nieco koloryzując – jak to dawniej dobrze bywało; Polacy i Ukraińcy, w ich wspomnieniach, byli dobrymi sąsiadami. Podczas świąt katolickich prawosławni (bo na Wołyniu dominuje prawosławie) przychodzili do kościoła, a w czasie świąt prawosławnych katolicy szli do cerkwi. Wszyscy żyli razem, w pokoju, nikt się z nikim nie kłócił.
Czemu więc rzeź wołyńska? Na to pytanie powinni odpowiedzieć historycy, a może też i psychologowie społeczni. Bo jednak trzeba pamiętać, że przy wszystkich różnicach bardzo wiele nas łączy. Język jest bardzo podobny; zapewne w przeszłości nasi przodkowie mówili w sposób jeszcze bardziej do siebie zbliżony. Wiele słów ukraińskich brzmi jak słowa staropolskie. Można też zaryzykować twierdzenie, że mamy podobne zalety i wady narodowe. Oczywiście, po wielowiekowej rusyfikacji i kilkudziesięcioletniej sowietyzacji Ukraińcy nieco się od nas oddalili – ale nie odeszli bardzo daleko.