– Rosjanie wreszcie trafią na zaporę, zobaczą, że Zachód nie może patrzeć bezczynnie na harcowanie Putina i łamanie kolejnych barier bezpieczeństwa – komentuje rozmieszczenie amerykańskich żołnierzy w Polsce gen. Roman Polko
Z gen. Romanem Polką rozmawia Irena Świerdzewska
Amerykanie już u nas są. Postanowienia szczytu NATO realizują się w przyśpieszonym tempie. Czy to sygnał o zagrożeniu bezpieczeństwa na wschodniej flance?
Sytuacja pogarsza się już od momentu, kiedy Rosjanie złamali konwencje międzynarodowe i podpisane przez siebie umowy. Dokonali aneksji Krymu, zdestabilizowali Donbas, zbombardowali Aleppo i dokonują szeregu prowokacji, jak spektakularne przemieszczenie rakiet do obwodu kaliningradzkiego czy prowadzenie ćwiczeń na masową skalę. To wszystko spowodowało, że szczyt NATO zdecydował, mimo wcześniej bardzo zachowawczej postawy, że trzeba działać. Ogromne podziękowania należą się Amerykanom, którzy są rzeczowi i konkretni, jeśli chodzi o traktowanie sojuszu. W sytuacji zagrożenia zobaczyliśmy, że dotrzymują podjętych zobowiązań.
To ewidentna zasługa prezydenta Obamy, ale co dalej, skoro prezydent Trump sceptycznie odnosił się do NATO?
Donald Trump cały czas podkreśla chęć polepszenia stosunków z Rosją, ale w mojej ocenie, nie jest naiwny – w przeciwieństwie do wielu europejskich polityków. Wydaje się, że daje się „dobrze prowadzić” doradcom, podobnie jak jego poprzednik. Kiedy reżim Assada użył broni chemicznej przeciwko własnym obywatelom, Obama był już bliski interwencji, ale szybszy od niego okazał się prezydent Putin w rzekomym rozbrajaniu Assada. To była sprytna i zwycięska rozgrywka Putina. Sądzę, że Trump to doskonale rozumie i mniej będzie z jego strony pustych deklaracji, a więcej działań.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 3 (589), 15 stycznia 2017 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 25 stycznia 2017 r.