Przy pierwszej córce musiałam walczyć o prawa dla sześciolatków, przy drugiej ekipa dobrych zmian miała mi tego oszczędzić. Przeliczyłam się
Od 1 września 2016 r. wychowanie przedszkolne obejmuje dzieci od trzeciego do siódmego roku życia – w przypadku sześciolatków obowiązkowe. Mogą je realizować w przedszkolu lub w szkole – w którejś z tych placówek mają mieć zagwarantowane miejsce. Na oko widać tu konflikt interesów. Od 2009 roku bowiem, kiedy sześciolatki z przedszkoli przeniosły się do szkół, przedszkola zdążyły się już przeorganizować. Trudno im teraz w trybie pilnym odbudować oddziały zerówkowe.
Niedługo – w marcu, kwietniu – rozpocznie się postępowanie rekrutacyjne do przedszkoli. Musi objąć dzieci we wszystkich ustawowych kategoriach wiekowych, czyli 3-6 lat. „Dyrektor nie może odmówić przyjęcia deklaracji (dotyczy to także rodziców dzieci sześcioletnich). Przedszkole nie jest przeznaczone wyłącznie dla dzieci 3-, 4- i 5-letnich” – czytamy na stronie MEN.
Już teraz jednak rodzice sześciolatków, robiący rozeznanie, dowiadują się, że gminy zapraszają je do oddziałów przedszkolnych w… szkołach. Tam z kolei słyszą, że ponieważ szkoły muszą wydłużyć naukę dla kolejnego rocznika (siódma klasa), to ograniczają nabór do zerówki. I tak po raz kolejny reforma staje się iluzją. Nowe władze przekonują nas, że mamy wybór. W praktyce – nie mamy.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 3 (589), 15 stycznia 2017 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 25 stycznia 2017 r.