Kiedy biskupi i księża wypowiadają się dziś przeciwko legalizacji aborcji lub związków homoseksualnych, w mediach często podnosi się krzyk, że Kościół niepotrzebnie wtrąca się do polityki. Tymczasem sytuacja ma się dokładnie odwrotnie – to politycy wtrącają się w sprawy nie leżące w ich gestii. Myślą bowiem, że są w stanie zmienić prawo naturalne poprzez swe działania ustawodawcze. Przypominają w tym opisywanych przez Kiplinga mieszkańców pewnej hinduskiej wioski, którzy w demokratycznym głosowaniu opowiedzieli się za tym, że Ziemia jest płaska. I cóż z tego, że głosowanie było wyrazem woli większości i spełnione zostały wszystkie demokratyczne procedury, skoro ów akt nie miał żadnego potwierdzenia w rzeczywistości? Głos Kościoła opowiadającego się za prawem naturalnym jest w gruncie rzeczy głosem w obronie rzeczywistości.
Chadecy coraz częściej nie tylko
nie przeciwstawiają się ofensywie praw i obyczajów
sprzecznych z nauczaniem Kościoła,
ale sami przykładają rękę do ich sankcjonowania
Podobna sytuacja zaistniała po odkryciu Ameryki. Największe autorytety naukowe tamtych czasów, m.in. z uniwersytetów w Oksfordzie i Salamance, głosiły, że „Indianie nie są istotami w pełni ludzkimi i dlatego nie posiadają praw naturalnych przyznawanych zazwyczaj ludziom”. Czerwonoskórym przysługiwał więc status podludzi i niewolników. Nie zważając na te głosy naukowców, ówczesny papież Paweł III polecił przeprowadzić badania z antropologii porównawczej, po których ogłosił w 1537 roku encyklikę „Pastorale officium”. Napisał w niej m.in.: „Indianie ci, chociaż żyją poza łonem Kościoła, nie są – i nie mogą być – pozbawieni wolności i prawa do posiadania własności, ponieważ są istotami ludzkimi i w konsekwencji mogą wierzyć i uzyskać zbawienie”. Miesiąc później Paweł III jako pierwszy potępił niewolnictwo Indian w każdej formie.
Analogiczna sytuacja panowała w latach trzydziestych ubiegłego wieku, gdy aryjscy uczeni uznawali Żydów za podgatunek ludzki, a także dziś, gdy negowane jest człowieczeństwo osób nienarodzonych, degradowanych do roli „zbioru tkanek”. Główną siłą, która znów bierze ludzi w obronę, jest Kościół.
„Nie ma Chrystusa między nami”
Teokratyczne roszczenia demokracji często ukrywane są obecnie za parawanem tzw. neutralności światopoglądowej przedstawianej jako ustrojowy ideał. Tymczasem w rzeczywistości jest ona projektem niemożliwym do zrealizowania, ponieważ niemożliwe jest życie społeczne w światopoglądowej próżni, bez jakichkolwiek aksjologicznych fundamentów, bez uznania przedpolitycznego systemu wartości.Współczesne systemy demokratyczne coraz częściej pragną więc narzucić ludziom (zasłaniając się neutralnością światopoglądową) swoisty rodzaj civil religion – religii obywatelskiej, charakteryzującej się wiarą w „prawa człowieka” i „wartości ogólnoludzkie”, brakiem odniesień do transcendencji, agnostycyzmem oraz moralnym relatywizmem. Nie ma to jednak nic wspólnego z neutralnością światopoglądową – jest to konkretny wybór ideowy, który przypomina raczej pogańską „religię cesarstwa” z jej cywilnymi bogami idoles urbis.
Tak daleko posunięta sakralizacja demokracji sprawia, że polityka staje się dziedziną autonomii bezwzględnej, która podporządkowuje sobie inne obszary życia. Nieszczęście współczesnej chadecji polega na tym, że kiedy dochodzi do konfliktu między chrześcijaństwem a demokracją, to opowiada się ona coraz częściej po stronie tej drugiej. Wspomniany już Rocco Buttiglione zauważył, że we współczesnej chrześcijańskiej demokracji zwyciężył pogląd, iż „jest to partia, która (…) prowadzi katolików do demokracji, przygotowując ich do przystosowania się do systemu reguł i wartości właściwych systemowi demokratycznemu (…) a jej historyczna rola kończy się w momencie, w którym katolicy całkowicie zaakceptują demokrację”.
Jest w tym wyborze swoiste uleganie pokusie utożsamiania porządku społecznego z wyznaniem religijnym. Tak jak w średniowieczu wielu ludzi Kościoła bardziej angażowało się w obronę feudalizmu niż w głoszenie chrześcijańskiego orędzia, tak też dziś nie brakuje katolików, a chadecy bywają dobrymi tego wyrazicielami, którzy ponad wierność Chrystusowi przedkładają wierność demokracji. W istocie jest to przejaw postępującej sekularyzacji życia, dotykającej nawet tych, którzy nominalnie uważają się za reprezentantów chrześcijaństwa na forum publicznym.
Najgłębszy powód sekularyzacji nie leży w strukturach czy procesach, lecz w sferze osobistych wyborów. Ostatecznie to bowiem ludzie nadają kształt instytucjom społecznym i życiu publicznemu. Być może więcej na ten temat od analiz socjologicznych i politologicznych mówią proste spostrzeżenia, które w styczniu 1953 roku w swym liście do Piusa XII zawarł ówczesny przywódca włoskiej chadecji Alcide De Gasperi:
„Częstokroć przykre doświadczenia, jakie wynosiłem z konferencji i kontaktów międzynarodowych, potwierdzają prawdziwość wskazań Waszej Świątobliwości. Niejednokrotnie poruszamy się w próżni, z trudem idziemy naprzód, bo nie kieruje nami jakaś głębsza myśl moralna, nie zagrzewa nas wspólna wiara. Doprawdy, w spotkaniach tych często natrafiamy na ludzi o szlachetnych zaletach i pełnych woli poświęcenia, ale w chwilach poważnych decyzji nie ma Chrystusa między nami, ponieważ wielu z obecnych nie wzywa Go i nie uznaje”.
Grzegorz Górny |