Ta właśnie zasada została zdefiniowana już w encyklice Quadragesimo anno ogłoszonej przez Piusa XI w maju 1931 r.
Mówiąc bardziej przystępnie, zasada pomocniczości postuluje, że gmina może pomagać w rozwiązaniu tylko tych kwestii, z którymi rodzina nie daje sobie rady, zaś powiat tylko w tych sprawach, które przekraczają możliwości gminy. Zadaniem tej reguły jest ochrona praw jednostek i mniejszych społeczności przed ingerencją rządu w ich sprawy. Zasada ta jest znakomitym przykładem zastosowania myśli chrześcijańskiej do spraw społecznych. Jej wielką zaletą jest elastyczność – nie ustanawia ona konkretnej listy zadań dla poszczególnych szczebli władzy państwowej, ponieważ życie społeczne jest dynamiczne i zakres potrzeb nieustannie się zmienia.
Niestety, praktyka UE przeczy szczytnym deklaracjom zawartym w Traktacie. Liczba dyrektyw i regulacji prawnych płynących z Brukseli może przyprawić o ból głowy. Biurokraci nawet roszczą sobie prawo do tego, aby określić, jakich żarówek obywatel ma używać we własnym domu. Jest rzeczą znamienną, że ulubionym mechanizmem unijnych biurokratów jest właśnie nakaz i/lub zakaz. W zakresie żarówek żaden zakaz nie jest potrzebny. Ekonomia zasadza się na założeniu, że ludzie reagują na bodźce i w przypadku zjawisk szkodliwych doskonałym bodźcem jest podatek. Po prostu należy oszacować szkody, jakie środowisku naturalnemu przynosi używanie żarówek i nałożyć na ten towar akcyzę równą temu uszczerbkowi. Dochód z tego podatku można przekazać instytucjom zajmującym się ochroną środowiska i tym sposobem szkoda jest naprawiona. Natomiast zakaz, jak wykazuje rodzima praktyka, może być doskonale obchodzony i tym sposobem szkodliwe zjawisko dalej ma miejsce, a poszkodowani nie otrzymują żadnej rekompensaty.
Sprawa żarówek jest przykładem jaskrawym, ale w istocie jest drobnostką. Kwestią bez porównania większej wagi są ostatnio uchwalone pakty, z Paktem Fiskalnym na czele. Podpisując Pakt Fiskalny, Polska zrzekła się części swej suwerenności. Pakt ten nakłada na sygnatariuszy obowiązek zgłaszania UE projektów „wszelkich zasadniczych reform polityki gospodarczej”, a projekty te będą „omawiane ex ante i w stosownych przypadkach koordynowane”. Komisja Europejska chce mieć wgląd nawet w najdrobniejsze szczegóły. Sygnatariusze paktu zobowiązują się do informowania jej o harmonogramie emisji swego długu publicznego. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla tego typu ingerencji w politykę gospodarczą państw członkowskich – zasada pomocniczości jest tu jawnie naruszana.
Nie inaczej mają się sprawy w innych zakresach. Fundusze unijne nie są wydawane nie tylko na projekty, z którymi nie mogą sobie poszczególni członkowie poradzić, ale także na przedsięwzięcia podejmowane na poziomie gmin czy nawet poszczególnych ludzi. Oczywiście, obywatele są szczęśliwi, gdy dostaną dotacje z Brukseli, jednak tylko niektórzy zdają sobie sprawę z ogromu kosztów tej działalności. Liczba urzędników koniecznych do oceny wniosków i nadzorowania wydatków powoduje przerosty biurokratyczne, a zbędni pracownicy są opłacani z naszych podatków.
Zatem może jednak mają rację ci, którzy twierdzą, że Europa nie jest osadzona na chrześcijańskim fundamencie. Praktyka jawnie dowodzi, że umieszczona w Traktacie o UE zasada pomocniczości nie ma nic wspólnego z tą samą zasadą, która od czasów Piusa XI stanowi jeden z kluczowych punktów społecznej nauki Kościoła. Odejście od chrześcijańskich pryncypiów moralnych ma swój wymiar gospodarczy – pijak czy rozpustnik nie jest ani dobrym pracownikiem, ani dobrym dyrektorem. Podobnie odejście od zasady pomocniczości niesie z sobą wymierne koszty ekonomiczne – pieniądze są wydawane nie dlatego, że występuje jakaś potrzeba, ale aby zwiększyć popularność Unii wśród obywateli. Jednak kiedyś nieefektywność związana z przejmowaniem kontroli nad sprawami gospodarczymi przez Brukselę spowoduje negatywną reakcję wśród narodów Europy, a wtedy UE stanie przed wyzwaniem, którego nie załatwi żadne doraźne rzucanie ochłapów w postaci takich czy innych funduszów.
![]() | Kazimierz Dadak |