Z Erykiem Mistewiczem, konsultantem strategii marketingowych, szefem kwartalnika opinii „Nowe Media”, rozmawia Monika Florek-Mostowska
Dzisiaj Kościół jest na cenzurowanym. Duchownym stawia się najróżniejsze zarzuty – i prawdziwe, i fałszywe, często emocjonalne, a nie merytoryczne. Jaki mechanizm społeczny tutaj działa?
Elementów „wojny krzyżowej” a rebours jest wiele. Kościół, katolicy budzą się i zastanawiają, dlaczego taki obraz został ukształtowany. A przecież nie stało się to z dnia na dzień. W przestrzeni publicznej następowało powolne wypychanie Kościoła, przepychanie na pozycje obronne, powolne testowanie tego, jak wiele można sobie pozwolić wobec katolików. Co zrobią, jeśli zakaże im się noszenia krzyżyka w programach rozrywkowych? Co zrobią, gdy wynajmie się stadion na obrazoburczy koncert w ich święto? Co zrobią, gdy jawnie dworować się będzie z ich wiary i tradycji? Jeśli nie zrobią nic lub niewiele, wówczas można posuwać się dalej. I dalej. Aż do całkowitego ośmieszenia i katolików i katolicyzmu. To się przecież dziś dzieje w przestrzeni publicznej. Do tego dochodzi obniżająca się jakość wykształcenia, zainteresowania światem, degradacja więzi między wnukami a dziadkami, całkowite już wyrugowanie autorytetów z przestrzeni publicznej, dewastacja wspólnoty tego, co dla danej społeczności było ważne, a czego silnym depozytariuszem był jeszcze pół wieku temu Kościół.
A więc Kościół źle się troszczy o własny wizerunek, coś zaniedbał, popełnia błędy w polityce PR i dlatego stał się „chłopcem do bicia”?
Kościół to katolicy, a ci wciąż są słabo zorganizowani. Na plan pierwszy wysuwają się radykalni obrońcy katolicyzmu. Sposobem wypowiadania się robią często więcej złego niż dobrego. Nie widzę natomiast, zorganizowanych w swoiste gildie, wspomagających się katolickich adwokatów, nauczycieli akademickich, dziennikarzy, dentystów. Nie słyszałem historii o nauczycielu katoliku, który postanowił odmówić przyjęcia „wziątka” od korumpujących wydawców podręczników. Nie widzę katolickich stowarzyszeń studenckich. Nie widzę wspierających się katolickich dziennikarzy, zresztą z jednym wyjątkiem, Krzysztofa Ziemca z telewizyjnych „Wiadomości” TVP. Nie przypominam sobie dziennikarza z mediów głównego nurtu, który by mówił wprost, otwarcie o swoim katolicyzmie. Nie słyszałem też szczególnego poruszenia po informacjach o tym, co dzieje się z katolikami w Egipcie. O wiele głośniej jest o tym, że ktoś ma zepsute wakacje i nie może w spokoju poleżeć na plaży.
Jak duchowni oraz świeccy ludzie Kościoła mają się bronić przed atakami? Jaką strategię przyjąć?
Wspomagając jedni drugich, gromadząc się w grupach, rozmawiając z dziećmi, ustępując miejsca starszym, tworząc i popularyzując własne media, podtrzymując pamięć historyczną, szczególnie wśród młodych ludzi, zdecydowanie, a jednocześnie z godnością tworząc „żywą tamę” przeciw kłamstwom, niegodziwościom, kolejnemu przesuwaniu granic. Będzie to łatwiejsze, gdy uda się odtworzyć autorytety, wskazując i wzmacniając zasługujących na to ludzi. Warto przyglądać się, jak druga strona promuje np. byłych księży, jak czyni z nich autorytety moralne, nauczycieli sztuki życia. Podglądać i stosować. A do tego animować życie wspólnoty, choćby wspierając biblioteki parafialne, tworząc wspólnoty katolików w sieci. Świętować niedziele. Chodząc w wakacje po Alpach, spotykałem idących z naprzeciwka ludzi witających jedni drugich „Grüss Gott!”. Z uśmiechem wyobraziłem sobie wściekłość dominującej do niedawna gazety, gdyby ludzie zaczęli witać się w polskich górach „Szczęść Boże!”.
![]() | rozmawiała Monika Florek-Mostowska |