Ta książka wydaje się… niedzisiejsza. I taka ma być – bo my, zamknięci w biurowcach, przyklejeni do ekranów – cofniemy się dzięki niej do dziecięcych czasów odkrywania świata.
Skłoni nas ona do tego, by wyjść z domu, spojrzeć w niebo, posłuchać ptaków, popuszczać kaczki na stawie, pojodłować, pogwizdać, rozpalić ognisko. Jest w niej wiele rad praktycznych – ale nie przerażajmy się: nie zachęcają do surwiwalu. Dotyczą huśtawki na drzewie, zabawy w podchody (kto jeszcze praktykuje tę zabawę z dziećmi?), nauczenia się robienia węzła (jedynego, jaki trzeba znać), a nawet płukania złota – widać więc, że inwestycja w książkę może się po stokroć zwrócić.
Jakiś czas temu zachwyciła mnie publikacja przypominająca gry i zabawy z czasu PRL – z mojego dzieciństwa. „Księga dzikości” wciąga w inny sposób – bardziej oddziałując na zmysły. Wystarczy zanurzyć się z nią w fotelu, by poczuć się jak w lesie, na łące, pod gwiazdami. Po takiej wieczornej lekturze dobry sen gwarantowany. A od rana – w plener!
Davis Scarfe, „Księga dzikości”, Insignis, Kraków 2018, 271 s.