Kościół partyjny nie jest Kościołem Chrystusowym – przestrzegł o. Lech Dorobczyński OFM, proboszcz warszawskiej parafii św. Antoniego z Padwy. W rozmowie z KAI franciszkanin tłumaczy, dlaczego nie pozwala na agitację wyborczą na terenie kościelnym. Zapewnia też, że ludzie mogą mieć „stuprocentową pewność”, że nie usłyszą od niego, „nawet w rozmowach prywatnych”, na kogo zagłosuje.
Powołuje się na „Vademecum wyborcze katolika”, ogłoszone przed Radę ds. Społecznych Konferencji Episkopatu Polski, które wskazuje wartości nienegocjowalne dla ludzi wierzących, „ze względu na Ewangelię i nauczanie Kościoła”. A jednocześnie zwraca uwagę, że „nie mamy takich kandydatów, czy takich partii, które byłyby w stu procentach ewangeliczne” i dlatego 15 października staniemy „naprawdę przed trudnym wyborem”, którego każdy musi dokonać w swoim sumieniu, samemu sprawdzając, ile w programach politycznych jest z Ewangelii.
A oto rozmowa o. Lechem Dorobczyńskim OFM, proboszczem warszawskiej parafii św. Antoniego z Padwy
KAI: Zawsze przed kolejnymi wyborami wiesza Ojciec przy wejściu do kościoła plakat informujący, że nie jest to miejsce uprawiania polityki. Dlaczego?
O. Lech Dorobczyński OFM: I w tym roku znów zawiśnie. Na tym plakacie jest zachęta, żeby ludzie poszli na wybory – z miłości do ojczyny i z troski o nią. Ale jest też wyraźna informacja, że nie zgadzam się na jakąkolwiek agitację polityczną na terenie kościelnym. Muszę Panu powiedzieć, że byłem zdumiony skrajnie różnymi reakcjami ludzi na ten plakat. Kiedyś wracałem od chorego i spotkałem małżeństwo, które bardzo mi za niego dziękowało. Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie, że dzień wcześniej ktoś zdjął ten plakat z drzwi kościoła. „A więc prowokuje. I dobrze” – pomyślałem, wieszając kolejny. Te sytuacje pokazują, jak różni ludzie tworzą Kościół: tacy, którzy nie chcą, by w kościele mówić o polityce oraz tacy, którzy oczekują od księży jasnego stanowiska „za” lub „przeciw” jakiejś partii.
Może ludzie pamiętają przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy kandydaci „solidarnościowi” w wyborach parlamentarnych przedstawiali swoje programy w ramach ogłoszeń parafialnych?
– Pamiętam to z dzieciństwa. Kościoły pękały w szwach, bo ludzi czuli się tam wolni, nawet jeśli nie byli wierzący. Kościół rzeczywiście był przestrzenią wolności. I w momencie, kiedy wolność wyszła z kościołów, kiedy można było swobodnie mówić o swoich przekonaniach na ulicy, wydaje się, że wtedy Kościół zaczął stawać się aparatem przymusu. W Ewangelii Jezus mówi do ludzi: „Jeśli chcesz”. Kościół, który jest Chrystusowy, też powinien mówić takim językiem. My, Polacy – naród przez wiele wieków ciemiężony – mamy hopla na punkcie wolności. Wiele można Polakom zabrać, tylko nie wolność. Jeśli czujemy, że ktoś zabiera nam wolność – od razu stajemy się agresywni. Kiedy więc Polacy słyszą z ust ludzi Kościoła: „Musisz!” – obracają się na pięcie i odchodzą albo reagują agresywnie. A z nieobecnym albo z krzyczącym człowiekiem nie pogadasz.
W Wielki Czwartek na Mszy Krzyżma kard. Kazimierz Nycz powiedział nam, księżom: „Nie traktujcie ludzi jak absolwentów przedszkoli. Macie w swoich parafiach profesorów, wykładowców wyższych uczelni, macie ludzi wykształconych. Naprawdę nie musicie im mówić, jak mają głosować. Głoście im Ewangelię – na tym się skupcie”. Abp Alfons Nossol, którego chyba każdy szanuje ze względu na jego inteligencję i ogromną wiarę, mówił: „Polityka nie jest zadaniem biskupów. Inaczej będziemy antychrześcijańscy”. Idźmy jeszcze „wyżej”: Benedykt XVI w archikatedrze warszawskiej w 2006 roku mówił do księży: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego”.
Mamy więc mocne głosy naszych pasterzy, którzy mówią: zajmijcie się tym, czym powinniście się zająć. Nie powinniśmy sobie rościć prawa do bycia sumieniem narodu. Naszym zadaniem jest kształtować sumienia ludzi. Jak? Głosząc im Ewangelię i pokazując jak nią żyć. Na nic innego nie mamy wpływu. Co ludzie zrobią z Ewangelią za drzwiami kościoła – nie wiem. Ale wiem, że jeżeli razem siądziemy nad Ewangelią i będziemy się zastanawiali, o co Jezusowi chodzi i jeżeli będziemy do tego przekonani, to później na wybory pójdziemy już z myślą, jak to przełożyć na język polityczny. Chociaż mam wrażenie, że nie do końca da się to zrobić.
Ostatni dokument Rady ds. Społecznych Konferencji Episkopatu Polski „Vademecum wyborcze katolika” wskazuje, że są pewne wartości jasne, nienegocjowalne. Ale z tego, co się orientuję, nie mamy w polityce partii, która byłaby ewangeliczna od A do Z. Obawiam się, że w realiach, w jakich żyjemy, niestety trzeba iść na jakiś kompromis. Dużo o tym mówiła w jednym z ostatnich odcinków „Reportażu z wycinków świata” redaktor Monika Białkowska.
Wczoraj siadłem sobie przy Latarniku Wyborczym. Jest to program, którego zadaniem jest pokazanie wyborcy, do kogo jest mu najbliżej w zbliżających się wyborach. Dwadzieścia pytań. Starałem się na nie odpowiedzieć najbardziej ewangelicznie, jak tylko się da. Wyniki pokazały, że przy żadnej partii nie było słupka: „sto procent”. Niektóre były zbliżone do siebie – niewiele ponad pięćdziesiąt procent. Rada Społeczna pisze, że nie możemy negocjować, bo wiadomo, że pewne wartości dla ludzi wierzących są nie do ruszenia ze względu na Ewangelię i nauczanie Kościoła. A jednocześnie nie mamy takich kandydatów, czy takich partii, które byłyby w stu procentach ewangeliczne. Stoimy naprawdę przed trudnym wyborem.
Ktoś jest z jednej strony za obroną życia od poczęcia do naturalnej śmierci, a z drugiej za wypychaniem uchodźców z granicy. Ktoś inny chce ich przyjmować, a jednocześnie opowiada się za poszerzeniem możliwości dokonywania aborcji. Jak katolik ma wybrać między tymi opcjami? Między zagrożonym życiem nienarodzonych i zagrożonym życiem narodzonych?
– To nie jest łatwe. (ciężkie westchnienie) Nie mam odpowiedzi na to pytanie.
W mediach społecznościowych przedstawia się Ojciec jako „apolityczny”. Tylko jak w takiej sytuacji być apolitycznym? Bo pewnych wyborów trzeba dokonywać, nie tylko przy urnie, ale również w codziennym życiu.
– Wiadomo, że jako obywatel, mam prawo do tego, ba, nawet obowiązek, żeby interesować się polityką – to znaczy, żeby zaangażować się w to, jak wygląda kraj, w którym mieszkam. Użyłem jednak w moich mediach społecznościowych słowa „apolityczny”, by ludzie mieli stuprocentową pewność, że nie usłyszą ode mnie, nawet w rozmowach prywatnych, na kogo zagłosuję. Mocno zwrócił na to uwagę kard. Grzegorz Ryś w jednym z wywiadów: „Dlaczego nigdy nikomu nie powiem, na kogo głosuję? Dlatego, że chcę, żeby ci, którzy głosują odwrotnie, mogli spokojnie uczestniczyć w odprawianej przeze mnie Eucharystii”. Wtedy na Eucharystii masz wszystkich, a nie tylko myślących podobnie. Masz szansę dotarcia z Ewangelią do szerszej grupy. Głosisz ją i zostawiasz ją ludziom. A oni niech ją przykładają do programów politycznych i sami stwierdzą, ile w nich jest z Ewangelii.
Kiedy słyszymy, że w jakiejś parafii proboszcz mówi wprost, na jaką partię albo jakiego kandydata głosować, to można odnieść wrażenie, jakby tylko księża mieli dostęp do Ewangelii, do Internetu, do telewizora. I tak naprawdę jednego tylko brakuje, żeby ci księża poszli ze swymi parafianami na wybory, wzięli od nich karty, wypełnili, a im zostawili jedynie radość wrzucenia ich do urny.
Kiedyś zażartowałem, że korzystając z okazji, iż Warszawa to wielkie miasto, przedzielone wielką rzeką, po jednej stronie można by zrobić kościoły PiS-owskie, a po drugiej antyPiS-owskie. Tylko że wtedy mamy kościoły partyjne. A to nie jest Kościół Jezusowy!
W 1995 roku dziennikarze tak długo nagabywali pytaniami prymasa Józefa Glempa, że w końcu powiedział, iż w wyborach prezydenckich zagłosuje na Lecha Wałęsę. Już wtedy wywołało to oburzenie.
– To tylko pokazuje, że takie deklaracje przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego.
Zgoda, bo prezydentem został wtedy Aleksander Kwaśniewski. Kościół jest dla ludzi, którzy mają przeróżne sympatie polityczne. A jednocześnie są te nienegocjowalne wartości, w których niedopuszczalne są kompromisy: prawo do życia „od poczęcia do naturalnego kresu”, monogamiczne małżeństwo osób przeciwnej płci, prymat rodziców w wychowaniu swoich dzieci, wolność sumienia, sprzeciw wobec budowania świata „tak jakby Boga nie było” itd. Chce Ojciec zostawić swego parafianina sam na sam z własnym sumieniem, żeby tę sprawę sobie przepracował. Tymczasem wielu ludzi nie podejmuje takiej refleksji, tylko jak papuga powtarza to, co usłyszy w takiej czy innej telewizji albo radiu...
– Właśnie o to chodzi, by uświadomić wiernych, jak ważną sprawą jest to, żeby sami podjęli wysiłek i wykonali tę pracę, a nie płynęli z prądem informacji, które otrzymują z ulubionych kanałów informacyjnych. Ja nie chcę myśleć za ludzi. I nie mam zamiaru za nich podejmować decyzji. Mają swój rozum. Moim zadaniem jako pasterza, jest stworzyć dom, w którym każdy będzie czuł się dobrze. Proszę wybaczyć, że znów wracam do zdania, że moim zadaniem jest głosić Ewangelię, a człowiek ma ją przyłożyć do swojego sumienia i zastanowić się, jak nią żyje. A miejscem na rozliczenie się z tego jest konfesjonał.
Dystans Kościoła do polityki jest potrzebny także dlatego, że niektóre partie próbują wykorzystać go do własnych politycznych celów. Tak jakby chciały stworzyć z Kościoła rządowe ministerstwo do spraw wyznań, idące po linii danej partii. Bywa, że księża chwalą się otrzymanymi od państwa dotacjami...
– Wiadomo, że gdyby nie dotacje, to wielu rzeczy nie dałoby się zrobić. W związku z tym uderzamy o dotacje i cieszymy się, jeżeli one są przyznawane. W umowie jest zapis, że powinny być umieszczone plansze informujące o tych dotacjach z takiego a takiego źródła. Robimy coś przy wsparciu państwa i jesteśmy wdzięczni nie dlatego, że jako duchowni robimy coś dla siebie. Nie. Jesteśmy tu tylko chwilę. Zostaje miejsce i zostaną w nim ludzie. I taką myśl powinniśmy mieć w głowie.
Problemem nie jest sam fakt dotacji, bo nawet Unia Europejska, uważana przez niektórych za wroga chrześcijaństwa, wydaje co roku setki milionów euro na dotowanie remontów zabytkowych kościołów. Problemem jest to, że do parafii przyjeżdża poseł, który – jak twierdzi – pomógł te dotacje załatwić, fotografuje się z proboszczem i ma darmową kampanię wyborczą, bo przecież nie wypłacał tych pieniędzy z własnej kieszeni.
– Odpowiem jako franciszkanin: powinniśmy żebrać u każdego, kto tylko ma pieniądze (śmiech), ale jednocześnie musimy się bardzo pilnować, byśmy się nie stali twarzą czyjejś kampanii. Tu trzeba być bardzo czujnym i stanowczym. Są sytuacje, w których ksiądz powinien powiedzieć: „Nie przyjmę waszych pieniędzy”.
Nie ukrywam, nasz kościół przy Senatorskiej dużo zawdzięcza politykom. Ale nie poznacie ich nazwisk. Bo ani oni sobie tego nie życzą, ani ja.
Z jednej strony głosi się piękną teorię w postaci katolickiej nauki społecznej, mówiącej o dystansie duchownych do bieżącej polityki, a z drugiej strony niektórzy księża głoszą z ambony pochwałę partii rządzącej albo przestrzegają przed opozycją. Jak zwykły wierny ma na to reagować?
– Powiem najprościej: wiemy, że dogmat nieomylności posiada papież – i to tylko pod ściśle określonymi warunkami. Tym bardziej więc znamienia dogmatu nieomylności nie posiadają pojedyncze wypowiedzi poszczególnych biskupów.
W ostatnim czasie zdarzało się, że wybory były wyznaczane przez władze w taką niedzielę, w którą w czasie liturgii słyszymy słowa o tym, że Bóg „miłuje prawo i sprawiedliwość” (Psalm 33,5). Jeden z proboszczów postanowił poradzić sobie z tym problemem w ten sposób, że kazał organiście śpiewać: „Pan miłuje sprawiedliwość i prawo”, bo jedno z polskich tłumaczeń Pisma Świętego tak to właśnie oddaje. Może po prostu pomijać ten werset Psalmu w dniu wyborów? Bo to jest przekaz podprogowy, tym bardziej, że do urn wyborczych najczęściej idzie się w Polsce zaraz po niedzielnej Mszy.
– Sam się zastanawiałem, czy w dzień wyborów znów usłyszymy te słowa w liturgii mszalnej. Sprawdziłem – nie będzie ich. Za to będzie… Dzień Papieski. Czy naprawdę nie można było na wybory wybrać innego terminu? Dzień Papieski jest dla nas, katolików, na tyle mocnym dniem, że dobrze jest skupić się na jego sensie, a nie zastanawiać się, czy ktoś czasem nie chciał nim „zagrać” dla własnych celów…