2 marca
niedziela
Heleny, Halszki, Pawla
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Drugie powołanie

Ocena: 0
5900
Przez lata zaangażowany w duszpasterstwo katecheta, ponadto mąż, ojciec i dziadek. Teraz, jako wdowiec, Stanisław Kicman przyjmuje święcenia kapłańskie.
– Już tęsknię za ludźmi, do których zostanę posłany – mówi z błyskiem w oku. Chociaż ma 76 lat, jest pełen energii. – Mam teraz taki power, jak mówią młodzi – śmieje się. W jego mieszkaniu, wśród wielu pamiątek, figur i wizerunków świętych, stoją zdjęcia żony, dwóch synów i trojga już dorosłych wnucząt. – Moją decyzję przyjęli ze zrozumieniem, cieszą się razem ze mną – zaznacza.

Na stole leżą książki: podręcznik spowiednictwa, mszał, liturgia sakramentów. Przez ostatnie dni przed święceniami Stanisław Kicman codziennie po powrocie z porannej Mszy Świętej zasiadał do nauki. Zaś popołudniami brał udział w spotkaniach wspólnot, niegdyś prowadzonych przez niego samego. Bo z parafią św. Wojciecha, w której odbywał praktykę diakońską, związany jest od dawna: jako nadzwyczajny szafarz Komunii świętej, prezes Akcji Katolickiej, członek Caritas i Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, prowadzący nabożeństwo drogi krzyżowej w każdy piątek. Pomagał też w przygotowaniu młodzieży do bierzmowania i narzeczonych do małżeństwa. – Robiłem to wszystko z potrzeby serca. Dlatego moje pójście w stronę kapłaństwa nie jest przypadkowe – wyjaśnia.

Podczas wojny jego rodzice działali w konspiracji, ojciec walczył w Powstaniu Warszawskim. Całą rodziną zostali wywiezieni do Niemiec. Stanisław przebywał z mamą w obozie pracy w Hameln, ojciec m.in. w Hersbruck. Przetrwali aż do wyzwolenia. – Przez te trudne doświadczenia rodzice jeszcze mocniej ugruntowali swoją wiarę. To oni uczyli mnie miłości Boga i drugiego człowieka – podkreśla.

Po wojnie służył do Mszy w parafii Narodzenia NMP na Lesznie. Spotykani wówczas księża, szczególnie ks. Stanisław Sprusiński, inspirowali go swoją żarliwością. Naturalna wydawała mu się decyzja o wstąpieniu do niższego seminarium, potem do wyższego. Jednak po dwóch latach zrezygnował. – Uważałem, że się nie nadaję. Bałem się, że coś źle zrobię, ta odpowiedzialność mnie przerastała – tłumaczy.

Po ukończonych studiach socjologicznych pracował w różnych przedsiębiorstwach i administracji terenowej. Żonę poznał w chórze kościelnym. – Była wspaniałą osobą, cichą i spokojną, w przeciwieństwie do mojej ekspresji i ciągłego działania. Zawsze ufała, że podejmę właściwą decyzję – mówi w zadumie. – Kluczem do naszego życia była codzienna modlitwa. A nasze problemy rozwiązywaliśmy w konfesjonale i osobistej rozmowie.

W latach 80. zdobył dyplom teologa. Wkrótce zaproponowano mu pracę katechety: najpierw przy parafii św. Andrzeja Boboli, później w liceum im. Kochanowskiego. – Postawiłem sobie za cel zintegrować wokół religii zarówno młodzież, jak i nauczycieli – opowiada. Udało się to dzięki wspólnym pielgrzymkom na Jasną Górę i do Rzymu. Wyznawał zasadę, że katecheza musi być dialogiem. Na pierwszej lekcji prosił uczniów o napisanie, co nie podoba się im w Kościele, i odpowiadał na wszystkie wątpliwości. Maturzystom zadawał pracę semestralną na jeden z bliskich im tematów. – Najpiękniej pisali o sensie cierpienia w życiu człowieka. Do dziś przechowuję te prace – mówi z poruszeniem.

Głęboko przeżył też katechezy prowadzone w więzieniu, na oddziałach śledczym oraz chorych na AIDS i narkomanów. – To była okazja, żeby trafić do ich poranionych serc – wspomina. Z tego okresu przetrwały też przyjaźnie. – Jeden z więźniów tuż po wyjściu na wolność poprosił, żebym zabrał go na szkolną pielgrzymkę do Rzymu. Zaryzykowałem i okazało się, że miał świetny kontakt z młodzieżą. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył – dodaje.

Już przed 20 laty Stanisław wspominał swoim dzieciom: „Jeśli ja umrę pierwszy, opiekujcie się mamą. Jeśli będzie odwrotnie, widzę dla siebie tylko jedną drogę”. – Nie żałowałem wystąpienia z seminarium, jednak pytałem siebie: czy naprawdę miałem powołanie? Przecież Pan Bóg przez całe życie przy różnych okazjach przygarniał mnie do siebie – zauważa. Nagła śmierć żony wiosną ubiegłego roku była dla niego dużym ciosem, lecz trwanie przy Bogu pozwoliło mu nie wpaść w rozpacz. Po długiej modlitwie o wskazanie drogi zwrócił się z prośbą do kard. Kazimierza Nycza o przyjęcie do seminarium.

– Ktoś może sobie pomyśleć: „Staruszek miał ambicję na koniec zostać księdzem”. Ale ja mogłem tylko pragnąć. Ostateczną decyzję podjęli przedstawiciele Kościoła, w którym działa Duch Święty – zwraca uwagę siwy neoprezbiter.

Ponieważ ukończył już teologię, nie uczestniczył w wykładach, lecz w indywidualnych konsultacjach. Jako kleryk odbył praktykę duszpasterską w parafii w Magdalence. W czerwcu został wyświęcony na diakona. 14 grudnia przyjmie święcenia prezbiteratu, a dzień później odprawi Mszę prymicyjną w swojej parafii św. Wojciecha.

– Odkąd zostałem diakonem, modlę się za ludzi, którym będę posługiwał. To mi daje poczucie bezpieczeństwa, bo idę do „swoich”, tych obmodlonych – uśmiecha się. Nie ma już wątpliwości, że jest na dobrej drodze. Bo jedno powołanie nie wyklucza drugiego. – Pierwsza najważniejsza cecha zarówno męża, ojca, jak i kapłana, to umieć kochać – mówi z powagą.

Hanna Dębska
fot. Hanna Dębska/Idziemy

Idziemy nr 50 (431), 15 grudnia 2013 r.



PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:
- Reklama -

NIEDZIELNY NIEZBĘDNIK DUCHOWY - 2 marca

Ósma Niedziela Zwykła
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): Łk 6, 39-45
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego) 
+ Komentarz „Idziemy” - Wyrok umorzony


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter