– Zawsze chciałem Niemców zainteresować Polską – mówi ks. Jan Fryderyk Mach, pastor Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, od ponad pół wieku pracujący w Norymberdze
Pastor Mach wraz z żoną, prof. Barbarą Städtler-Mach, rektorem Evangelische Hochsuchle w Norymberdze, prowadzi otwarty dom, gdzie z gościny, noclegu, pomocy materialnej i duchowej skorzystały setki osób. Wśród nich wielu Polaków. – Trwa to chyba z 50 lat. I myślę, że skończy się dopiero moją śmiercią – mówi energiczny osiemdziesięciodwulatek.
Urodził się jesienią 1934 roku w Katowicach. – Ojciec był ślusarzem. Mama zajmowała się domem. Była dobrą gospodynią, oszczędną. W domu mówiło się po niemiecku. Ale rodzice nie byli jakimiś fanatykami. Posłali mnie do polskiego przedszkola – mówi pastor.
Oczami dziecka
– Pamiętam, jak 2 czy 3 września 1939 roku wojsko niemieckie wkroczyło do Katowic. Rodzice się cieszyli. Przecież jeszcze niedawno cały Śląsk był niemiecki. Myśleli, że wojna szybko się skończy i zapanuje spokój – wspomina pastor Mach. Ale zaczęły się dziać niepokojące rzeczy. – Żydzi musieli chodzić z gwiazdą na ubraniu i wykonywać poniżające prace. Pewnego razu natknęliśmy się z matką na dwóch żołnierzy pilnujących kilku żydowskich kobiet. Zapytałem mamy: „Czemu one zamiatają, skoro tu jest czysto?”. Jeden z żołnierzy powiedział wtedy: „Idź dalej, bo wylądujesz w Dachau”. Dobrze wiedzieliśmy, co to znaczy – opowiada. Niedługo później wszyscy Żydzi zniknęli z miasta. – Potem wzięli się za Polaków. Wysyłali ich do Generalnej Guberni. Pojawiły się volkslisty – wspomina pastor.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 3 (589), 15 stycznia 2017 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 25 stycznia 2017 r.