Na kompromis w sprawie ograniczenia handlu w niedzielę będziemy musieli się pewnie zgodzić. Wszystko na to wskazuje, skoro zarówno koalicja rządząca, jak i reprezentujący pracowników NSZZ Solidarność mówią o potrzebie spotkania się w połowie drogi. Zaproponowane rozwiązania miałyby być jedynie etapem w dążeniu do uwolnienia od handlu wszystkich niedziel i świąt. Ale byłby to zarazem eksperyment, którego wynik, mierzony nastrojami społecznymi, rzutowałby na jego rozszerzenie lub całkowite wycofanie się z niego. O wynik tak rozpisanego eksperymentu boję się najbardziej.
Kompromis miałby polegać na tym, że już od przyszłego roku wolna od handlu byłaby co druga niedziela. Oczywiście z pewnymi wyjątkami. Handel odbywałby się jak dotąd na większości stacji benzynowych, na lotniskach, dworcach kolejowych, centrach turystycznych, w sklepach z pamiątkami i we wszystkich małych sklepikach – jeśli właściciel zechce stanąć w nich osobiście za ladą. Ograniczenia nie obowiązywałyby m.in. w ostatnie niedziele przypadające przed największymi świętami i podczas sezonowych wyprzedaży.
Propozycja ta jest niewątpliwie krokiem w przód i przybliża nas do standardów obowiązujących na zachodzie Europy. Tam prawie we wszystkich krajach – poza katolicką (!) Irlandią i Portugalią – jakieś ograniczenia w niedzielnym handlu obowiązują. Nie wszędzie są tak rygorystyczne, jak w Niemczech i w Austrii, gdzie w dni świąteczne zamknięte są wszystkie sklepy, poza stacjami paliw. Tylko niewiele mniej restrykcyjne prawo obowiązuje we Francji, Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Grecji, Luksemburgu i Norwegii. Ograniczenia w niedzielnym handlu funkcjonują także w Hiszpanii, we Włoszech i w Szwecji. Czasem jest to dopuszczenie handlu w jedną niedzielę miesiąca, innym razem tylko na kilka godzin, ale w każdą niedzielę, jeszcze w innych przypadkach ograniczenia świąteczne dotyczą sklepów wielkopowierzchniowych albo wszystkich innych, z wyjątkiem spożywczych. Żadnych ograniczeń nie ma co do zasady w krajach postkomunistycznych – z wyjątkiem Ukrainy.
Niebezpieczeństwo uwolnienia w Polsce od handlu tylko co drugiej niedzieli sprowadza się do tego, że te niehandlowe dni byłyby ciągle wyjątkiem od reguły. Na Zachodzie, jeśli już coś jest wyjątkiem, to właśnie dopuszczenie handlu w określone dni świąteczne lub godziny. U nas konieczność pamiętania o tym, która z niedziel będzie wyjątkowo niehandlowa, może wpłynąć na ostateczne pogrzebanie całego projektu. Nietrudno przecież wyobrazić sobie tabuny klientów podjeżdżających przez zapomnienie pod centra handlowe akurat w tę niewłaściwą niedzielę i odjeżdżających stamtąd z kwitkiem. Wielu z powodu pomylenia dat nie będzie mieć zapasów w lodówkach, inni nie będą mieć planów na spędzenie niedzieli poza galerią handlową. Ich frustracja będzie narastać, zostanie dofinansowana przez lobby handlowe i nagłośniona w mediach. Nie wierzę, że wówczas rządzący nie zrezygnują z jakichkolwiek ograniczeń w handlu. W podobny sposób z walki o świąteczny odpoczynek dla pracowników handlu wycofał się w tym roku na Węgrzech rząd Victora Orbána.
Lepszym kompromisem byłoby chyba dopuszczenie handlu co prawda w każdą niedzielę i święto, ale tylko na kilka godzin. Zróbmy to jak Żydzi w Izraelu, którzy zaczynają handlować w soboty po godz. 16, bo uznają, że wtedy skończył się już szabat. Albo jak Francuzi czy Włosi, którzy sklepy, poza centrami turystycznymi, mają otwarte w dni świąteczne tylko rano. Które z tych rozwiązań byłoby lepsze dla polskich pracowników, pracodawców i klientów? O tym trzeba rozmawiać. Dla powodzenia projektu ważna jest jednak czytelność wprowadzanych zasad i unikanie zaskoczeń. A jeśli przy okazji wyszłoby na to jeszcze, że przez godzinowe ograniczenie handlu właścicielom hipermarketów nie opłaca się ich otwierać, to dodatkową korzyścią byłoby wzmocnienie konkurencyjności mniejszych, często rodzinnych palcówek. Dla pracowników handlu ograniczenie godzinowe, kiedy pracować będzie tylko jedna zmiana, powinno być nie mniej korzystne, niż praca w co drugą niedzielę na dwie zmiany. Frustracja klientów przy ograniczeniu świątecznego kupiectwa tylko do kilku godzin też byłaby pewnie mniejsza, bo wszystko byłoby bardziej przewidywalne.
Jeśli trzeba pójść na kompromis, niech to będzie kompromis najlepszy z możliwych.
Idziemy nr 41 (627), 8 października 2017 r.