Sprawy w Europie zaszły już bardzo daleko, skoro Parlament Europejski osądza nie tylko decyzje Parlamentów, ale i decyzje wyborców. W antywęgierskiej rezolucji, przyjętej na początku tego miesiąca, wyraźnie ubolewa, że „po wyborach powszechnych na Węgrzech w 2010 roku rządząca większość uzyskała ponad dwie trzecie mandatów w parlamencie, dzięki czemu mogła natychmiast rozpocząć aktywną działalność ustawodawczą w celu ukształtowania na nowo całego porządku konstytucyjnego państwa”. I ten porządek konstytucyjny, ukształtowany zgodnie z przekonaniami Węgrów, Parlament Europejski potępia i w treści, i w zakresie. Nie tylko to, że art. L uznaje małżeństwo i rodzicielstwo za podstawy rodziny (co według Parlamentu Europejskiego w sposób niedopuszczalny „wzmacnia atmosferę nietolerancji” wobec homoseksualistów i biseksualistów), ale również to, że konkretne prawa rodziny reguluje na poziomie konstytucyjnym, wskutek czego powoduje, że przyszłe rządy będą miały większe trudności z ich obaleniem.
Parlament Europejski nie tylko potępia Węgry, ale grozi odebraniem im głosu we wspólnych decyzjach unijnych, choć w tym wypadku słowo wspólne należałoby umieścić w cudzysłowie. Nie jestem wielbicielem tradycji chrześcijańsko-demokratycznej, ale mam wrażenie, że Robert Schuman przewraca się w grobie, gdy słyszy to wszystko. Jedno bowiem jest pewne: ludzie, którzy stawiają alternatywę – albo Unia Europejska, albo rodzina – niszczą Europę i współpracę europejską. A wszyscy, którzy wobec tego skandalu milczą, zgadzają się nie tylko na przemoc wobec Węgier, ale właśnie na niszczenie Europy. Choćby ta Europa nie schodziła im z ust…