Donald Tusk twierdzi, że nie miał pola manewru, ponieważ data szczytu została ustalona już dawno. „W 2008 roku ONZ postanowiła o dacie szczytu klimatycznego. Minister Sienkiewicz w najśmielszych snach nie mógł wtedy przypuszczać, że będzie kiedykolwiek ministrem polskiego rządu. Jest ministrem od pół roku. Trzeba mieć chorą wyobraźnię, żeby wymyślać takie chore scenariusze...” – przekonywał Tusk. Problem w tym, że jeszcze jesienią zeszłego roku w oficjalnym dokumentach pisano o „spotkaniu w Warszawie na przełomie listopada i grudnia 2013 roku”. Mając do wyboru cały miesiąc, wybrano akurat ten jeden, szczególny dzień.
Pewności, że rząd szykuje prowokację świadomie, oczywiście nie mamy. Ale trudno pozbyć się podejrzeń. Narastający kryzys gospodarczy, rosnące notowania opozycji oraz panika w szeregach rządzących na samą myśl o utracie władzy mogą ich popychać w tym kierunku. Chodzić może o zbudowanie w oczach Polaków czytelnej alternatywy: stabilność i bezpieczeństwo pod rządami Platformy albo chaos i rozróby pod sztandarami opozycji. 11 listopada do budowania takich przekazów nadaje się idealnie. Przede wszystkim dlatego, że liderzy Prawa i Sprawiedliwości nie panują tego dnia nad tłumami. Marsz Niepodległości bowiem – najbardziej znany z marszów – to wydarzenie organizowane przez ruch narodowy. Owszem, prawicowy, ale nie PiS-owski. Jeżeli dojdzie do dużej konfrontacji narodowców z alterglobalistami, Tusk i jego media obciążą Kaczyńskiego, który z kolei nie będzie mógł zapobiec przemocy.
Opozycja jest więc w pułapce, przynajmniej potencjalnej. Nie wiemy, czy władza skorzysta z okazji; wiemy jednak, że zadbała, by okazję sobie stworzyć. Takich zagrań będzie zresztą więcej. Jak słusznie zauważył, nieco żartobliwie, prof. Andrzej Zybertowicz, Tusk najpierw utracił wiarę w Polskę, niedawno utracił wiarę w kanclerz Merkel, a teraz pozostała mu już tylko wiara w Bartłomieja Sienkiewicza. A więc wiara, że przy pomocy instrumentów policyjno-manipulacyjnych uda się zachować władzę.
Oczywiście, im bardziej władza prowokuje, tym bardziej epatuje przesłaniem pokoju. Tusk, który co najmniej dopuścił do sytuacji otwarcie wybuchowej, mówił ostatnio: „Kluczowe jest, żeby ludzie, którzy uważają, że 11 listopada jest od tego, żeby atakować innych ludzi, (...) wreszcie nabrali jakiegoś dystansu do siebie i zrozumienia, czym powinno być święto narodowe”. Cały premier. Im bardziej dzieli Polaków, tym bardziej oburza go podział. Im więcej obelg płynie z ust jego żołnierzy, tym mocniej boli go upadek kultury politycznej. Im więcej opozycyjnych dziennikarzy i naukowców straci pracę, tym głośniej walczy o „wolność”, której zagraża rzekomo opozycja. Itd., itd.
No cóż, planując prowokację na 11 listopada, premier powinien pamiętać o losie Krzyżaków, którzy najpierw wykopali pod Grunwaldem wilcze doły, a potem sami w nie powpadali.
![]() | Jacek Karnowski |