Czasami lepiej się mylić w prognozach, choć w polityce to dosyć niebezpieczne. Ale – choć wielu polityków sobie z tego nie zdaje sprawy – od polityki są rzeczy ważniejsze, rzeczy, którym polityka musi służyć. Od czasu rosyjskiego najazdu na Gruzję wiele razy pisałem i mówiłem – na forum Parlamentu, w Komisji Zagranicznej i Podkomisji Obrony i oczywiście w mediach – że jedynie adekwatne reakcje Zachodu, jedynie przywrócenie równowagi geopolitycznej może zatrzymać ekspansję postsowieckiej Rosji. Żadne oświadczenia i sankcje tego nie zastąpią. Zatrzymać agresję może tylko wyrobienie u potencjalnego agresora przekonania, że jeżeli naruszy pokój, zmniejszy swoje bezpieczeństwa, znajdzie się w gorszej sytuacji, niż zanim agresję podjął.
Dlatego uważałem, że elementarną odpowiedzią na agresywną politykę Rosji jest wzmocnienie (poprzez obecność solidnych kontyngentów sojuszniczych) państw najbardziej zagrożonych, to znaczy Łotwy i Estonii. I że jest to równie ważne jak przygotowywanie obrony, ponieważ już sam atak Rosji w naszym regionie byłby porażką naszej polityki. Chodzi o to, żeby nie nastąpił, a przynajmniej – żeby nie został podjęty przeciw Polsce. Dziś te same myśli i potwierdzające je nie tylko prognozy, ale również przytoczone we wstępie fakty, znajduję w książce generała sir Richarda Shirreffa „2017: wojna z Rosją”. Autor w latach 2011-14 był zastępcą dowódcy Sił NATO w Europie. Wcześniej był oficerem liniowym na Bliskim Wschodzie, ale ostatnio, w Dowództwie Przymierza, śledził wydarzenia właściwie z bliska, z perspektywy jednocześnie strategicznej i politycznej. Wie, co pisze.
Generał Shirreff uważa, że najgroźniejsze jest niezdecydowanie Zachodu. Za Clausewitzem powtarza, że wojnom z reguły winni są słabsi. Tę odpychającą tezę pruskiego myśliciela można interpretować na dwa sposoby. I autor „2017” nie przytacza jej, by usprawiedliwiać agresora, wręcz przeciwnie – by przywódcom politycznym przypomnieć o ich odpowiedzialności. Agresji bowiem nie wystarczy potępić, trzeba się jej przeciwstawić. I narody mają obowiązek gotowości do jej odparcia, ze względu na odpowiedzialność za wolność przyszłych pokoleń i za pokój powszechny, za międzynarodową równowagę, której są częścią. Nie wolno nie myśleć o obronie. Atak na jeden kraj ułatwia ataki na kolejne. Gdy Hitler rozbił Czechosłowację, zaatakował Polskę, potem Danię i Norwegię, Francję i Wielką Brytanię, a w końcu Grecję i Jugosławię. Dziesięć lat wcześniej było to znacznie mniej prawdopodobne niż niedawny atak Rosji na Ukrainę, parę lat po najeździe na Gruzję.
Wnioski z książki generała Shirreffa nie są optymistyczne. Zresztą autor sam przyznaje, że jeszcze w okresie wojny gruzińskiej nie doceniał niebezpieczeństwa dalszej ekspansji Rosji. I w gruncie rzeczy nie zakłada, że przywódcy Zachodu tę groźbę zrozumieją. Nie z ich strony powinniśmy więc czekać na inicjatywę. Musimy sami wyraźnie określać interesy naszego regionalnego bezpieczeństwa i głośno domagać się, by nasze państwa podejmowały konieczne działania, zanim będzie za późno.