Po moim artykule o rzuconym przez Jarosława Gowina i Władysława Kosiniaka-Kamysza pomyśle poddania konstytucyjnej normy ochrony życia decyzjom referendalnej większości – ważne pytanie przysłał mi pan Tomasz Chodubski. Zapytał, dlaczego mniej konstytucyjne „od orzeczenia wątpliwego pod względem prawomocności Trybunału Konstytucyjnego” miałoby być „referendum ogólnonarodowe (jak na przykład wielokrotnie w Irlandii czy w wielu sprawach w Szwajcarii)”, skoro „zgodnie z Konstytucją RP, art. 4. «Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio»”.
Tego rodzaju opinie spotykamy na tyle często, że warto im poświęcić chwilę uwagi. Po pierwsze, stwierdzenie o orzeczeniu „wątpliwego pod względem prawomocności Trybunału Konstytucyjnego” (abstrahując od dyskusji nad jego słusznością) sprowadza sprawę do władzy, która wydaje decyzję, abstrahuje zaś od zasadniczego – skoro mówimy o prawie – pytania, czy w ogóle władza ma prawo podjąć daną decyzję. Na tym polega pozornie wolnościowy charakter takiego podejścia.
Sprawiedliwość polityczna zakłada tymczasem, że są zasady obowiązujące wszystkich, których nikomu uchylić nie wolno. Co więcej, zasady te uznaje nawet sama Konstytucja Rzeczypospolitej, jak na przykład „przyrodzony” charakter godności człowieka. „Przyrodzony”, a więc nabywany z tytułu samego człowieczeństwa, urodzenia, a nie nadawany przez władzę, państwo czy społeczeństwo. Konstytucja uznaje również, że jesteśmy „zobowiązani” przekazać następnym pokoleniom dziedzictwo narodowe. Konstytucja nie nakłada tego obowiązku, ale jedynie go przypomina i potwierdza. Te (i inne, jak sama sprawiedliwość) normy podstawowe są nadrzędne nawet wobec Konstytucji, jak sama Konstytucja jest nadrzędna wobec niższych aktów władzy.
Art. 4 Konstytucji – trafnie cytowany przez pana Chodubskiego – przypomina, że władza (również wyborcza czy referendalna) istnieje „w Rzeczypospolitej”, a nie „nad Rzecząpospolitą”. Każdy historyk dobrze wie (a każdy Polak powinien pamiętać), że decyzje obu sejmów rozbiorowych były nie tylko haniebne, ale i bezprawne.
Po drugie, abstrahując od Konstytucji, cytowane stwierdzenie ignoruje orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 maja 1997 r., o wiele mocniejsze i szersze od wyroku październikowego. Nawiasem mówiąc, wiem, dlaczego demagogiczna opozycja aborcyjna udaje, że tamtego orzeczenia nie było. Ale tym bardziej władza powinna je przypominać. Jego obowiązujący charakter powinna była przywoływać wcześniej (czego nie robiła), a tym bardziej powinna teraz, gdy trzeba bronić decyzji Trybunału, którego autorytet tak mocno podważyła wcześniejszymi konfliktami. Orzeczenie z 1997 r. jest i żadna rzetelna dyskusja o Konstytucji nie może go ignorować.
Pamiętając o tym wszystkim, trzeba jednak również wiedzieć, że każdą, nawet najwyższą normę prawa, można obalić, jeśli zabraknie jej czynnego poparcia. Jeśli społeczeństwo założy, że sprawiedliwość obroni się sama.