Wygląda na to, że Polacy są straszeni ze wszystkich stron. Jedni straszą ponoć Polaków, aby nie przyjmować imigrantów, a inni straszą, że jak imigrantów nie przyjmą, to spadną na Polskę kary finansowe, a – co gorsza – cały postępowy świat okrzyknie nas „wyizolowanym z Europy, rasistowskim skansenem neofaszyzmu”. Ta ostatnia myśl złota jest autorstwa pań Środy i Holland.
„Polacy boją się uchodźców” – można usłyszeć od zwolenników tzw. relokacji imigrantów. Osobiście nie znam nikogo, kto by się bał cudzoziemca. Znam za to ludzi, którzy nieprzyjmowanie migrantów uważają za racjonalną decyzję opartą na faktach i logicznym rozumowaniu. Nie trzeba być sparaliżowanym strachem, aby uważać, że nie może być tak, iż jakiś inny kraj, np. Niemcy, nie pytając nikogo o zdanie, zaprasza wszystkich, znosi w praktyce granice i przyjęte na granicach Unii Europejskiej zasady, a potem – widząc, że „gości” jest trochę za dużo – chce narzucić innym krajom jakieś kwoty imigrantów. Nie widzę żadnego lęku w poglądzie, że każde państwo ma prawo decydować, kogo i na jakich zasadach chce przyjmować pod własny dach.
Opary absurdu są coraz gęściejsze. Wspomniane panie Środa i Holland w kontekście m.in. sporu o imigrantów oświadczyły, że „partia rządząca postanowiła dokonać (…) dechrystianizacji Polski”. Oto okazuje się, że ci, którzy propagują europejski kołchoz bez odniesień do chrześcijańskiego dziedzictwa, za to z nieograniczonym prawem do aborcji, eutanazją, tzw. małżeństwami gejowskimi, kulturą typu „Klątwa”, ideologią gender w szkołach i szaleństwem multi-kulti, teraz wyrastają na prawdziwych chrześcijan. Bo głównym wyznacznikiem bycia chrześcijaninem stała się zgoda na relokację imigrantów. Im kto więcej imigrantów chce przyjąć, tym większym chrześcijaninem jest. W konsekwencji z ewangelicznej cnoty gościnności zrobiono bałwochwalstwo w służbie ideologii, która dąży do zniesienia państw narodowych i wymieszania wszystkiego pod jednym europejskim, a może i światowym rządem. Taki superrząd byłby pod światłym wpływem „starszych i mądrzejszych”, jak np. znany spekulant finansowy George Soros. Zwany przez niektórych dla niepoznaki „filantropem”.
Relokacja to w gruncie rzeczy przymusowe przesiedlenia. Przymusowe z dwóch stron. Bo z jednej strony nie chce owych przesiedleń większość Polaków z demokratycznie wybranym rządem na czele, z drugiej nie chcą osiedlać się w Polsce ci, którzy siłą byliby tutaj skierowani. Przy czym znakomita większość przeznaczonych do relokacji to żadni uchodźcy uciekający z krajów ogarniętych wojną, ale emigranci ekonomiczni, 20- i 30-letni mężczyźni, którzy mają duże oczekiwania, że Europa im da… Ponadto trzeba zauważyć, że nie skończyłoby się na jednej relokacji, ale byłaby to neverending story współczesnej wędrówki ludów. Z jednej strony tego rodzaju procesy nie tylko wspierają, ale także inicjują światowi inżynierowie społeczni, marzący o nowym świecie, tacy jak wspomniany Soros. Z drugiej strony wspierają go potężne środowiska islamskie, które zaplanowały podbój Europy poprzez migracje i wynikający z niej ogromny – własny – przyrost demograficzny.
Z tego wszystkiego nie wynika jednak, że nie należy pomagać ludziom znajdującym się w dramatycznych sytuacjach. Jak to robić? Warto tutaj posłuchać biskupów z Bliskiego Wschodu, w tym z Syrii. Kochają oni Kościół oraz kraje, w których żyją. Mówią jasno: zatrzymać działania wojenne, tworzyć obozy dla uchodźców w regionie, aby ludzie mogli wrócić tam, skąd uciekli, pomagać na miejscu w odbudowie życia. Długoterminowe plany organizowania imigracji, a potem relokacji z ich punktu widzenia są złem, bo prowadzą do śmierci ich lokalnych Kościołów, a także do poważnego osłabienia ich krajów, które długo nie podniosą się z upadku.
Ksiądz Waldemar Cisło, dyrektor Sekcji Polskiej Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie, stwierdza: „Nie chodzi o prawa człowieka ani o miłosierdzie. Uchodźcy są dla Komisji Europejskiej politycznym biczem na Polskę, Czechy i Węgry. To, w jaki sposób pomaga ofiarom wojny w Syrii i Iraku polski rząd, jest najbardziej racjonalne. Najbardziej efektywna jest pomoc tam na miejscu – jeden dolar wydany tam odpowiada dziesięciu dolarom wydanym w Europie”. Oby takie głosy rozsądku mogły zatrzymać religię/ideologię relokacji.