Nigdy nie przestałem wierzyć w instynkt samozachowawczy i w zdrowy rozsądek Amerykanów, nawet wtedy, kiedy większość z nich wybrała przed ośmiu laty Baracka Obamę – okazuje się, najgorszego prezydenta w historii USA – i to na dwie kadencje. Zwycięstwo Donalda Trumpa w walce o Biały Dom ma wymiar podwójny.
Otóż zdołał on pokonać swoich przeciwników politycznych, ale i pokonał antytrumpowską ofensywę mediów, które próbowały na wszystkie sposoby wypaczać jego program, zniekształcić i zmanipulować jego wypowiedzi, a nawet go zohydzić. Żyjemy w epoce nie tyle informacji, ile totalnej dezinformacji. Jak nigdy wcześniej w historii, rzeczywistość jest kreowana według ideologicznych założeń, z których tak zwana poprawność polityczna stanowi ogromne zagrożenie dla ludzi próbujących myśleć samodzielnie, odpowiedzialnie i według własnego sumienia – a nie pod dyktando ośrodków światowego lewactwa urabiającego opinię publiczną.
I tę dezinformację, obecną nawet w takim kraju jak USA, z założenia brzydzącego się cenzurą, udało się w jakimś stopniu pokonać. Trzeźwo myślący ludzie poszli w USA do urn i zagłosowali według własnego rozeznania i sumienia. Z obecną elekcją pojawia się zatem nadzieja, że może da się w końcu nieco ukrócić wszechogarniający wpływ lewactwa. Choćby w niektórych rejonach świata, bo Europa Zachodnia wydaję się w tej dziedzinie już stracona, chociaż mam odczucie, że też do czasu. Nadzieja w Ameryce.