Co sądzić o księdzu, który jest lansowany, broniony, podziwiany przez media, które zasadniczo są wrogie nauczaniu Kościoła katolickiego i w ważnych sprawach głoszą opinie całkiem sprzeczne z Katechizmem? Co się właściwie dzieje, kiedy ci, którzy są za aborcją, „małżeństwami” homoseksualnymi, eutanazją, seksualną demoralizacją dzieci itp., rozrywają szaty, że oto jakiemuś katolickiemu kapłanowi dzieje się straszna krzywda ze strony jego przełożonych? Co sądzić o duchownym, z którego robią gwiazdę medialną ci sami, którzy pompują do roli autorytetów różnych celebrytów, drwiących brutalnie z Kościoła?
Do zostania kapłanem nikt nikogo nie zmusza. Kościół modli się o nowe powołania kapłańskie i z radością przyjmuje kandydatów, których w trakcie formacji seminaryjnej wypróbowuje, czy rzeczywiście nadają się do przyjęcia święceń. Kandydat ma wystarczająco dużo czasu, by zrozumieć, czego się podejmuje i co to znaczy w praktyce być kapłanem. Składa publicznie stosowne przyrzeczenia, które nie są jakimś tyleż ładnym, co pustym rytem, ale mają się wcielać w konkretnych, także trudnych, sytuacjach. Oczywiście, w życiu nie wszystko idzie gładko. Pojawiają się różne napięcia, w których bywa, że każdy ma dobrą wolę, ale o porozumienie trudno. Wtedy można odwołać się do procedur, prawa, aby sytuacje właściwie rozwiązać. Smutnym widokiem jest jednak ksiądz-pieniacz, który, podjudzany przez „otwartych” katolików i antykatolików, zaczyna rozumieć posłuszeństwo biskupowi, które przyrzekał, jako nieustanne wadzenie się z biskupem w ramach możliwości prawnych, w tym kruczków prawnych, wyprowadzanych z Kodeksu Prawa Kanonicznego.
Nieprzyjazne Kościołowi media potrafią łapać kapłanów na lep pochwał. „Jaki wspaniały, odważny, niepokorny ksiądz” – słyszy kandydat na duchownego salonu. „Kościół potrzebuje takich właśnie duszpasterzy” – zapewniają ci, którzy sami nie pamiętają, kiedy ostatni raz byli u spowiedzi. „Biskup, przełożony, inni księżą są niemądrzy; ty jesteś super” – szepczą fałszywi przyjaciele. Zaczadzony narkotykiem medialnych pochlebstw ksiądz zaczyna wierzyć, że rzeczywiście swoją postawą prowadzi kogoś do Boga. Ale potem okazuje się, że jeśli kogokolwiek prowadził, to samego siebie – poza kapłaństwo, a nawet poza Kościół.
W XVI wieku w Kościele nie działo się najlepiej. Papieże nie byli mądrzy i święci, tak jak dzisiaj. Kościół potrzebował głębokiej reformy. W tym czasie żyło dwóch ludzi: Marcin Luter i Ignacy z Loyoli. Pierwszy się zgorszył, oburzył i zaczął bluźnić na Rzym, myśląc, że w ten sposób cokolwiek naprawi. Drugi założył zakon ze specjalnym ślubem posłuszeństwa papieżowi. Zakon stał się narzędziem odnowy moralnej w Kościele, a także gorliwej ewangelizacji. Gdyby Luter żył dzisiaj, to prawdopodobnie biegałby po mediach, oskarżając papieża i biskupów. Ignacy natomiast uczyłby na różne sposoby prawd wiary. We wspólnotach wywodzących się od Lutra mamy dziś biskupki, aktywne lesbijki. W Kościele, który z miłością reformował Ignacy, mamy papieża Franciszka, duchowego syna św. Loyoli. Tak! Potrzeba dziś księży prawdziwie „niepokornych”, ale nie takich jak Marcin Luter, lecz takich jak św. Ignacy z Loyoli i papież Franciszek.
![]() | Dariusz Kowalczyk SJ |