Żyjemy w czasach, w których ogromnym kultem otacza się nie Boga, nawet nie ludzi, ale rzeczy. A zwłaszcza ubrania. Blogi i portale modowe, pokazy projektantów, nawet przeceny w zwykłych sieciówkach – to sens życia wielu osób, nie tylko młodych, ale i starszych, kobiet, a coraz częściej także i mężczyzn. Korzystają na tym marki odzieżowe bardziej i mniej znane, nakręcając popyt do granic możliwości i wmawiając publiczności, że styl ubierania się ważniejszy jest od stylu prowadzenia się.
Czy kult ubrań i akcesoriów osiąga apogeum? Mamy już takie publikacje jak „Magia sprzątania” autorstwa Marie Kondo, japońskiej ekspertki od robienia porządków domowych, która wydała już kilka bestsellerowych książek na ten temat. Autorka namawia w nich do traktowania swoich rzeczy, a zwłaszcza ubrań, tak jak ludzi, na przykład dziękowania wieczorem skarpetkom za to, że przez cały dzień otulały swoim ciepłem nasze stopy.
Nie wiem, czy ktokolwiek poza nią rozmawia z częściami garderoby, ale spotkałam na Zachodzie wiele osób, a pośród nich także konsekrowanych, traktujących swoje markowe ciuchy i gadżety jak najlepszych przyjaciół i troszczących się o nie bardziej niż o relacje z innymi ludźmi i z Bogiem. Pamiętam zakonnika z austriackiego opactwa, który zamiast różańca miał do pasa przyczepione etui na klucze marki Louisa Vuittona. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że wyglądał po prostu komicznie.
Można jednak wyrażać zamiłowanie do mody bez jednoczesnego ubóstwiania jej. Według mnie najlepszym przykładem klasy w całym tego słowa znaczeniu jest zmarła w 2000 roku „Lady of Warsaw”, czyli Sue Ryder, Angielka zasłużona dla Polski i Polaków podczas drugiej wojny światowej i w czasach komunizmu. To był wzór zdrowego balansu między elegancją w ubiorze, nienagannymi manierami oraz troską o innych, zwłaszcza tych bardziej poszkodowanych przez los. To zresztą bardzo ciekawa i inspirująca postać, z którą można się bliżej zapoznać w poświęconym jej w Warszawie muzeum. Już po wojnie założyła fundację charytatywną dla ofiar wojny, aby później rozszerzyć swoją działalność na osoby starsze i niepełnosprawne. Dziś działa w Polsce kilkanaście domów opieki i hospicjów, które ufundowała.
Ciekawostką są również sklepy charytatywne Fundacji Sue Ryder, z których trzy znajdują się w Warszawie. Ich wyjątkowość polega na tym, że oferują po atrakcyjnej cenie „piękne rzeczy” i „przedmioty z duszą”, podarowane sklepom przez osoby, które ich już nie potrzebowały. Są to antyki, porcelana, książki i oczywiście ubrania – używane, ale w bardzo dobrym stanie i stylu. Dochód ze sprzedaży przeznaczany jest na cele charytatywne Fundacji, jak też na zakup sprzętu rehabilitacyjnego i medycznego dla różnych ośrodków im. Sue Ryder. Idea tych sklepów jest taka, aby nie tylko wspomóc finansowo potrzebujących, ale również darczyńcom – czyli tym, którym się dobrze powodzi – otworzyć oczy na głębszy sens w życiu niż ślepe koncentrowanie się na rzeczach i stawianie ich na szczycie hierarchii wartości.
Z jedną ideą japońskiej ekspertki od sprzątania się zgodzę: należy pozbywać się regularnie nadmiaru rzeczy i ubrań. Ale nie wystawiać ich – tych ubrań markowych i rzeczy w dobrym stanie – na Allegro, próbując w ten sposób zarobić na zakup kolejnych rzeczy. Trzeba raczej poniekąd zamknąć to błędne koło, a przy tym również poskromić naszą chciwość, przekazując je do takich właśnie sklepów. Wtedy przynajmniej błyśniemy odrobiną prawdziwej klasy, która nie oznacza tylko paradowania w coraz to nowym nabytku, ale również obdarowywanie innych.