Nieraz już słyszeliśmy historie zbuntowanych księży, którzy z jakiegoś powodu uznawali, że ślub posłuszeństwa przestał ich obowiązywać i mogą robić, co chcą tylko dlatego, że mają poparcie wiernych w parafii. Te historie, choć chętnie nagłaśniane przez media, nigdy jednak nie przekształciły się w to, w co przekształciła się nagle sprawa ks. Lemańskiego: w publiczne obrzucanie błotem wykonującego swoją posługę abp. Henryka Hosera. Dlatego właśnie jest to wrażenie „drugiego dna”, że nie chodzi o zbuntowanego księdza, ale o to, by poniżyć i zdyskredytować abp. Hosera. A ks. Lemański i jego parafianie to tylko narzędzia w tej straszliwej operacji. Pionki w grze, z której nie do końca zdają sobie sprawę.
Wystarczy jednak przyjrzeć się temu, co robią obrońcy zbuntowanego księdza, by odkryć ich prawdziwe intencje. Wystarczy mieć uszy, by słuchać, i oczy, by patrzeć. Widać i słychać fałszywą troskę o Kościół. Fałszywą, bo ktoś, kto naprawdę jest zatroskany, nie dolewa oliwy do ognia. A z takim dolewaniem mamy właśnie do czynienia. Podgrzewanie emocji nie służy przecież Kościołowi. Branie w obronę księdza nie pomaga też jemu samemu. Wręcz przeciwnie, co w końcu zrozumiał chyba sam ks. Lemański.
Ale przede wszystkim, i to uderza najbardziej, mamy bezprzykładny atak na arcybiskupa. Sięgnięto do metod, które muszą szokować każdego przyzwoitego człowieka. Najpierw sugerowano, że arcybiskup ma na rękach krew, że chronił zbrodniarzy w Rwandzie. To nic, że fakty się nie zgadzały – tym gorzej dla faktów! Potem zasugerowano, że arcybiskup molestował ks. Lemańskiego seksualnie. Asumpt do takich podejrzeń dał sam ksiądz, mówiąc o „głęboko niestosownym zachowaniu arcybiskupa” i przywołując konkretny przykład, kojarzący się jednoznacznie. Potem okazało się, że ksiądz się pomylił. Ale czego nie wybaczy się księdzu, zwłaszcza o takich zasługach! Uznano, że miał prawo się pomylić. W końcu, gdy próba uczynienia z biskupa mordercy i zboczeńca nie powiodła się, próbowano z niego zrobić antysemitę, wreszcie ośmieszyć jego kompetencje, zarzucając brak rozeznania w prawie kościelnym. A i to – okazało się – pudło!
Czym naraził się arcybiskup, że tak jest obrażany? Nawet jeśli popełniłby błąd, czy to usprawiedliwiałoby oszczerstwa? Otóż wyjaśnienie może być jedno: biskup bardzo się naraził tzw. postępowym środowiskom, które wykorzystały moment, żeby mu „dołożyć”. Wydaje się, że głównie za in vitro i za jego ostatnie stanowisko w tej sprawie: dokument, z którym trudno dyskutować, bo arcybiskup to nie tylko duchowny, ale i lekarz, więc wie, o czym mówi. Zamiast po argumenty, sięgnięto więc po kij.
![]() | Dorota Gawryluk |