Niemal każde poruszenie się królewskiego syna – bo Mesjasz to przecież „Namaszczony”, tytuł przyznawany w starożytności królom – w łonie matki byłoby relacjonowane przez wszystkie media świata. I nie byłoby przypadkowej groty wykorzystywanej na stajnię, w której Książę Pokoju przychodzi na świat, lecz nowoczesny szpital, gdzie wszystko jest gotowe na Jego narodziny. A pod kliniką? Nie ubodzy pasterze, ale prezydenci i koronowane głowy rozlicznych państw, a także tłumy poddanych, wiernych koczujących od wielu dni.
Oto właśnie w minionym tygodniu byliśmy świadkami narodzin… nie, nie Mesjasza, ale również królewskiego potomka, księcia Cambridge. Świat zwariował na chwilę na punkcie pierwszego dziecka książęcej pary Kate i Williama. Wszystkie największe media postawiły oczekiwanie na trzeciego w linii kandydata do brytyjskiego tronu w centrum swojej uwagi. Inne wiadomości zeszły na dalszy plan. Trudno było się czegokolwiek dowiedzieć o aktualnej sytuacji politycznej czy gospodarczej, mimo że przecież, jak mi się zdaje, żyjemy w ustroju demokratycznym, a nie monarchicznym. Nawet otwarcie Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro zeszło nieco na drugi plan. Moderatorka niemieckich wiadomości wieczornych na drugim kanale poinformowała z kwaśną miną, że papież Franciszek jest już Rio, ale czy to pozwoli mu zaradzić masowym odejściom wiernych z Kościoła katolickiego, to już ona nie wie. Wspomniana dziennikarka jest jednak etatowym autorytetem w niemieckiej telewizji publicznej po wyemitowanym w ostatnie święta Bożego Narodzenia reportażu z Ziemi Świętej, w którym szczerze przyznaje, iż sprawdziła dokładnie wszystkie fakty i… według niej Mesjasz nigdy się nie narodził. Z uśmiechem na ustach mogła więc ogłosić w ubiegłym tygodniu narodziny współczesnego „mesjasza” zachodniej cywilizacji – George’a Alexandra Louisa. Całe szczęście potomek Windsorów przyszedł na świat cały i zdrowy, w planowanym terminie, zatem całe Zjednoczone Królestwo może odetchnąć z ulgą. Bo co by to było, gdyby księżna Kate zaczęła rodzić królewskiego potomka przedwcześnie? Przecież w Wielkiej Brytanii nie ma obowiązku ratowania wcześniaków urodzonych przed 24. tygodniem życia.
A jednak trudno zlekceważyć narodziny brytyjskiej dziewczynki o imieniu Amelia i wymownym nazwisku Hope (nadzieja), która przyszła na świat pod koniec lipca 2010 roku i była jednym z najmniejszych wcześniaków, które przeżyło na Wyspach Brytyjskich. Urodziła się w 23. tygodniu i drugim dniu ciąży, podczas gdy granica dokonywania aborcji w Wielkiej Brytanii to 24 tygodnie. Ważyła zaledwie pół kilograma i mieściła się w dłoni swojego ojca. I przeżyła. Jej brat bliźniak, urodzony dziesięć dni później – również. Rodzeństwo miało szczęście, że pomimo „braku obowiązku personelu medycznego ratowania wcześniaków urodzonych przed 24. tygodniem” lekarze i pielęgniarki włożyli maluchy do ciepłego inkubatora i pozwolili im przeżyć. Co nie jest takie pewne w przypadku dzieci niemających królewskiego pochodzenia. Chcę być dobrej myśli, że również całe to medialne zainteresowanie narodzinami księcia Cambridge przyniesie pozytywne owoce – tak iż rodzice, lekarze i również media odkryją na nowo wartość ludzkiego życia. W końcu z Boskiego punktu widzenia każde nowe dziecko jest „royal baby”, bez względu na to, czy jest wcześniakiem, czy nie, czy jest zdrowe, czy chore, czy jest Windsorem, czy Kowalskim.
![]() | Stefan Meetschen |