Najważniejsze jest zrozumienie, że życia człowieka – jego szans tak w sferze prywatnej, jak i gospodarczej czy społecznej – nie da się „sprywatyzować”. Nie jest tak, że wszystko zależy od nas samych, od naszych talentów, wysiłków czy nawet szczęścia. Bardzo wiele, może najwięcej, zależy od odpowiedniego ułożenia państwa, od dobrze działających instytucji, od świadomych decyzji władz wzmacniających szanse narodowych przedsiębiorstw. Bo kapitał prawie zawsze ma narodowość. Tego nie widać na co dzień, ale w momentach kluczowych – już tak. Tymczasem w Polsce dominuje infantylne podejście do świata. Np. pracownikom sektora reklamowego wydaje się, że los fabryki traktorów nie odnosi się do ich życia. A przecież odnosi się. Wszystko ma swoje skutki. Polsce potrzebna jest więc swoista „polityzacja” społeczeństwa, coś na kształt unarodowienia mas chłopskich w końcu XIX wieku.
Wielu dołożyło swoją cegiełkę, by Polacy wierzyli, że poradzą sobie sami, że państwo może być wyłącznie opresorem. Nie tylko liberalna lewica, która zawsze bała się zorganizowanej polskości, ale także polscy libertarianie, z Januszem Korwin-Mikkem na czele. W rezultacie wielu ludzi uwierzyło, że egzotyczne pomysły rodem z interioru amerykańskiego mogą być skuteczną receptą dla Polski, położonej między Rosją a Niemcami.
Niezbędne jest dziś zrozumienie, że na wyzwania stojące przed Polską odpowiedzieć można tylko poprzez działanie w sposób przemyślany, i w jakiejś mierze – odgórnie zorganizowany. To, co dziś podtyka się Polakom jako rzekomą modernizację, jest bowiem imitacją modernizacji. Pięknie odnowione miasteczka czy nawet nowiutkie autostrady nie zapewnią same z siebie dobrej przyszłości. Gdy nie będzie pracy, młodzi wyjadą, a ci, którzy pozostaną, będą klepali biedę. Globalna gospodarka nie likwiduje międzynarodowej konkurencji – wręcz przeciwnie, zaostrza ją. Trzeba szukać szans, wspierać to, co istnieje, ostatecznie nawet – wzorem Orbana – reindustrializować kraj. Trzeba przede wszystkim myśleć. Samodzielnie.
Dziś nawet „Wyborcza” przyznaje, że jesteśmy w pułapce: za bogaci, by wygrywać tanią siłą roboczą, za mało innowacyjni, by pójść ścieżką Zachodu. W rezultacie dziennik Adama Michnika wzywa: trzeba „zrobić coś, co się nigdy u nas nie udało”, w przeciwnym razie „nowe pokolenie Polaków czeka stary polski los – rola biednych kuzynów Zachodu”. Niestety, nadzieja „Wyborczej”, że obecna ekipa jest do tego zdolna, jest płonna. W końcu nie tak dawno rządzący chcieli sprzedać narodową perełkę, czyli Lotos. Powstrzymała ich tylko presja społeczna.
![]() | Jacek Karnowski |