Pięknie, tylko przyklasnąć. Problem w tym, że rząd Donalda Tuska w każdej z tych sfer działa skrajnie wręcz inaczej, niż opisuje to premier. Przemysł stoczniowy leży (to rząd PO pozwolił mu upaść!), w dziedzinie energetyki jedyną inwestycją, która wydaje się być na dobrej drodze do realizacji, to budowa mostu energetycznego z Kaliningradem – na potrzeby importu energii. Wsparcie dla rodziny jest fikcją, rząd ośmielił się nawet podnieść VAT na ubranka dziecięce. Do tego premier forsował związki partnerskie, a więc rozwiązanie jawnie antyrodzinne, bo osłabiające wyjątkowość małżeństwa. Podejście Tuska do Kościoła też znamy; wystarczy przypomnieć opisywanie kapłanów jako „lobby”.
Tusk ma niezwykły dar wypowiadania słów, które pozostają w luźnym, żadnym lub wręcz odwrotnym stosunku do rzeczywistości. To prawdziwy talent, poparty ciężką pracą. Sądzę, że na szlifowanie kolejnych fraz, tych wszystkich wtrąceń, dopowiedzeń, sugestii i zawieszeń głosu, premier poświęca więcej czasu niż na realne rządzenie. Z punktu widzenia jego wąskiego interesu – słusznie. To słowa i miny dały mu władzę, a później pozwalały przykrywać skrzeczącą rzeczywistość. Bez pięknych słów Tuska Polacy dużo szybciej zobaczyliby, że ekipa, która przedstawia się jako służąca ojczyźnie, jest skupiona niemal wyłącznie na swoim osobistym powodzeniu. Jeżeli robi coś dla Polski, to dlatego, że albo musi, albo przy okazji. A i to nie są nigdy działania, które kosztowałyby zbyt wiele odwagi i wysiłku.
Premier czarował i nadal czaruje Polaków. Ma tylko jeden problem: by ten rodzaj słownego hokus-pokus dobrze działał, muszą być spełnione dwa warunki. Po pierwsze, media muszą przemilczeć przekłamania i sprzeczności (sprzeczności, bo przecież Tusk mówi co innego na Śląsku, a co innego na niedawnym lewicowym Kongresie Kobiet). Ten warunek zasadniczo nadal jest spełniony. Gorzej z warunkiem drugim, a więc z minimalnym choćby zadowoleniem społeczeństwa z poziomu i warunków życia. Gdy jest jako tako, ludzie kupują płynący z telewizji żel słowny – bo słodki i ładnie brzmiący. Ale gdy mamy kryzys, a władza nadal zadowolona z siebie i znów proponuje tylko słowa – ludzie zaczynają się denerwować. Na razie pojedynczo, potem śmielej, w grupach, na końcu gremialnie. I to właśnie dzieje się we współczesnej Polsce. Narasta irytacja, a kolejne aktorskie kreacje premiera już tylko śmieszą. Na końcu będzie powszechne odrzucenie. Im bardziej propaganda odrywa się od życia, tym bliżej przełomu.
![]() | Jacek Karnowski |