Z radością i wdzięcznością, ale i z podziwem – a może nawet z zazdrością, że w mojej okolicy tak się nie dzieje – obserwowałam fantastyczne pomysły niektórych parafii: w Hermanicach ojciec dominikanin wziął w ręce Najświętszy Sakrament i przeszedł kilka kilometrów przez wioski swojej parafii, aby Pan Jezus z bliska ludziom błogosławił. Kilka dni temu z podobną misją wyruszył na śródmiejskie ulicy warszawski ojciec franciszkanin ze śródmiejskiej parafii św. Antoniego. W Śremie ksiądz proboszcz odprawił Mszę Świętą na płaskim – i bezpiecznym, oczywiście – dachu kościoła otoczonego blokami, aby każdy parafianin ze swego balkonu mógł „wejść” do tej napowietrznej świątyni. W podwarszawskiej Wesołej wierni znaleźli samochód z otwartym szyberdachem i tak wieźli księdza z Najświętszym Sakramentem po wszystkich uliczkach i dróżkach, aby ludzie mieli do Niego dostęp.
Sama z kolei szukałam otwartych drzwi. Czekałam na to od początku izolacji. Już wtedy w apelu – skierowanym do wszystkich katolików, a może nawet do wszystkich ludzi dobrej woli – powiedział abp Stanisław Gądecki, żeby kościoły były otwarte. Zrozumiałam to dosłownie i tego szukałam, bo widziałam w tym otwarciu najgłębszy sens.
Otwarte kościoły, otwarte ich wielkie na ogół drzwi – to znaczy, że z poziomu ulicy każdy może mieć kontakt z przestrzenią, w której króluje Chrystus. Nie w każdym kościele, ale w większości Najświętszy Sakrament przechowywany jest właśnie w głównym ołtarzu, widocznym od razu, od głównego wejścia. Wtedy przystanąć i uklęknąć przed widocznym z otwartych drzwi głównych tabernakulum może każdy. Oczywiście można też przystanąć, uklęknąć i przeżegnać się przed zamkniętymi drzwiami, i takie obrazy były pokazywane, ale otwarte drzwi dają zupełnie inne możliwości.
Wejść fizycznie może co najwyżej pięć osób – tak myślałam w czasie ścisłej izolacji – ale wejść duchowo w tę przestrzeń może każdy. Więcej, przez otwarte drzwi naszego kościoła ta przestrzeń wychodzi do nas, nawet jeśli wisiałby tam czerwony sznur odgradzający wejście. Otwarte drzwi pozwalają na kontakt, na haust otuchy i nadziei.
Ale otwartych drzwi nie było. Zjeździłam wiele kościołów i widziałam kartki na drzwiach zamiast otwartych drzwi. Owszem, kartki miały też bardzo pozytywne treści – że parafia świadczy pomoc i trzeba dzwonić na taki to a taki numer, że ksiądz czeka na telefon w nagłej sytuacji – ale nic więcej. Czy teraz, kiedy dalej nie wszyscy chętni mogą wejść do kościoła, jego drzwi otworzą się szeroko, na oścież?
Wreszcie – uff! – doczekałam się: u jezuitów drzwi główne były szeroko otwarte. Ze środka niosły się dźwięki Bogurodzicy, przed kościołem siedział wpatrzony w jego wnętrze zadowolony starszy pan w maseczce, słońce świeciło, zrobiło się pięknie.
Teraz już maj: śpiewamy, że nawet łąki umajone chwalą z nami Panią Świata. Czy nasz śpiew wyleje się przez otwarte drzwi kościoła? I choć na chwilę zatrzyma przechodnia?