Przed wojną konserwatyści nie stanowili samodzielnej siły wyborczej. Ale mieli program, wpływ na konstytucję wprowadzoną w 1935 r., zasady, które nawet w sojuszach chroniły ich samodzielność polityczną i intelektualną. Rekomendacje, którymi służyli Rzeczypospolitej – świadomość zagrożenia sowieckiego, solidarność społeczna i niemnożenie konfliktów wewnętrznych, autorytet państwa, waga kapitałów dla rozwoju kraju – potwierdził czas. Jednocześnie nie mieli – z różnych względów – dostatecznego oparcia wyborczego dla samodzielnej polityki. Potrzebowali koalicji i strategicznego sojusznika. I to ich właśnie osłabiało dodatkowo.
Dla części tym strategicznym oparciem była Narodowa Demokracja. Widzieli w niej przede wszystkim najpewniejszego obrońcę Kościoła i opozycję wobec lewicy. To dzięki dominacji narodowców w Sejmie Ustawodawczym Polska dostała katolicką i bardzo demokratyczną zresztą konstytucję. Do rządów pomajowych, do sanacji, zrażały ich etatyzm, ślady socjalistycznego rodowodu, przewrót dokonany dzięki poparciu lewicy, drastyczne łamanie prawa, łączenie z haniebnym procesem brzeskim czy przypadkami gwałtu wobec przeciwników politycznych.
Druga część konserwatystów postanowiła jednak stanąć po stronie marszałka Józefa Piłsudskiego. Widzieli w nim autorytet scalający naród. Jego koncepcja patriotyzmu państwowego była bliska katolickiej koncepcji państwa. Ademokratyzm (bo to właściwsze określenie niż antydemokratyzm) nie stanowił przeszkody. Monarchiczna koncepcja prezydentury w konstytucji kwietniowej (podsunięta sanacji przez profesora W.J. Jaworskiego) była jedynie argumentem „za”. Od Narodowej Demokracji odstręczała ich wizja państwa, która ma traktować jedną trzecią społeczeństwa jako obcych, zamiast pracować nad stworzeniem politycznego narodu Rzeczypospolitej.
Na koniec część konserwatystów (Dubanowicz, gen. Haller) przyłączyła się do chrześcijańsko-demokratycznego Stronnictwa Pracy, które powstało dwa lata przed wojną i nigdy nie zostało zweryfikowane w wyborach.
Marksistowska (i pokrewne, choć często ukrywające to pokrewieństwo) krytyki widzą w tym wszystkim efekt „anachronizmu”. Mylą się, jeśli to słowo traktować w potocznym sensie tego słowa, jako przestarzałość. Mają odrobinę racji – jeśli pojęcie to brać dosłownie, jako sytuację dekoniunktury historycznej.
Klasa polityczna II Rzeczypospolitej była ukształtowana przez pozytywizm i ruchy polityczne zrodzone w jego ideowym cieniu. Integralnie rozumiana katolicka koncepcja państwa, godząca ład i wolność, jedność polityczną i różnorodność społeczną, nie znajdowała zrozumienia w adeptach szkół myślowych, dla których żywiołem życia społecznego były nieusuwalne konflikty, a czynnikiem je hamującym – bo nie porządkującym – jedynie siła. Tak myśleli ludzie, którzy nie kwestionowali zasadniczych ustrojowych postulatów katolicyzmu. Wtedy mieliśmy do czynienia z kryzysem kultury katolickiej. Oczywiście skutkował on również kryzysem cywilizacji – jej załamanie miało przyjść dużo później.