Pani profesor, z którą miałem zajęcia na studiach, mawiała czasem (parafrazuję): oddajmy słowom ich właściwe znaczenie. Właściwe, czyli prawdziwe.
Dobrze wiemy, że są takie słowa, które różni ludzie różnie rozumieją. Dla jednych białe będzie białe, ale dla innych białe będzie oznaczało czarne. I to chyba jest jedną z przyczyn nieporozumień w kontaktach międzyludzkich. Niektórzy, oby tak było, będą chcieli się zrozumieć, ale inni już nie. Czy można coś z tym zrobić?
Kwestia ta jest głębsza niż się wydaje. Konflikty na tle językowym ujawniają bowiem wewnętrzne napięcia osoby wypowiadającej się, które są powiązane z mechanizmami regulowania emocji i ściśle wiążą się z aspektami poznawczymi. Akt mowy to, metaforycznie mówiąc, wierzchołek góry lodowej naszego sposobu funkcjonowania. To wyraz naszego wnętrza, naszych uczuć, pragnień, marzeń i wiedzy. Wypowiadając się, wyrażamy siebie i zmieniamy siebie. Często jednak zapominamy, że słowo, które pada z naszych ust ma wpływ na innych, nawet wtedy, kiedy wydaje nam się, że nie ma.
Pewien filozof języka, Herbert Paul Grice, sformułował niegdyś kilka zasad konstruktywnego, czy skutecznego porozumiewania się w społeczeństwie. Są to cztery reguły, które przy zastosowaniu choćby jednej zwiększają możliwości komunikacyjne.
Pierwsza zasada mówi: Zawrzyj w rozmowie tyle informacji, ile potrzeba; nie więcej niż to konieczne (maksyma ilości). Druga reguła to maksyma jakości: Staraj się, by twój wkład w rozmowę był prawdziwy, nie wypowiadaj sądu nieprawdziwego. Trzecia zasada dotyczy sposobu: Wyrażaj się jasno, w sposób uporządkowany, unikaj wieloznaczności. Ostatnia maksyma (stosunku) brzmi: Niech to co, mówisz, będzie związane ze sprawą, w której zabierasz głos. Prawdziwe znaczenie słów zawiera wszystkie te zasady. I odwrotnie: zasady te niosą ze sobą prawdziwy, czyli właściwy, przekaz.