„Kroniki Szalbierskie”, XIII-wieczna trylogia Tomasza Łysiaka („Szalbierz”, „Bliznobrody”, „Psy Tartaru”) – to książki świetnie wpisujące się w wielką tradycję polskiej powieści historycznej. Z jednej strony pokazują niezwykłość naszej ziemi i kultury; czytając opowieść o wyprawie do Jaćwieży w „Bliznobrodym” od razu ma się ochotę jechać na Suwalszczyznę, zobaczyć z bliska ów ocean lasu wyrastający niegdyś na krańcu świata chrześcijańskiego. Z drugiej strony – te książki krzepią ducha.
Sienkiewicz pisał dla pokrzepienia serc w czasach niewoli. Zofia Kossak napisała swą wielką trylogię krzyżową, otwierającą uniwersalny horyzont naszej kultury, w chwili, gdy wydawało się, że odrodzona Polska stanie się regionalną potęgą i politycznym bastionem cywilizacji chrześcijańskiej wobec uniwersalnych zagrożeń. Tomasz Łysiak swój cykl pisał w ciągu ostatniej dekady. To historia z czasów Polski podzielonej, słabej, ale uczestniczącej w sprawach całego chrześcijaństwa.
W czasach Henryka Pobożnego i jego matki, świętej Jadwigi – Polska potęgą nie była. Była podzielona na konkurujące, a czasami zwalczające się księstwa. Jednocześnie uparcie dążyła do odzyskania jedności i korony, uczestnicząc w trwającym od XII wieku (a dziś zapomnianym) największym renesansie europejskim. W tym czasie Ruś uległa mongolskiemu najazdowi w XIII wieku i doświadczyła społecznego upadku, a stepowe wzory na wieki naznaczyły jej historię. Kijów, centrum rusko-bizantyjskiej cywilizacji, stracił trwałe swą rolę, w cieniu mongolskiej dominacji zrodziła się Ruś moskiewska, Rosja.
Polska mogła podzielić los Rusi, mogła stracić swoją cywilizację. Bieg dziejów narodów i cywilizacji nie jest przesądzony. Panowanie mongolskie byłoby czymś więcej niż zabory, niż „zwykła” okupacja. Uratowała nas wiara księcia Henryka.
Trylogia Tomasza Łysiaka pokazuje, że nawet w czasach wewnętrznego osłabienia wiara i odpowiedzialność może... zatrzymać nawałę. Książąt, lepszych lub gorszych, mamy zawsze, w każdym razie w czas wolności. A inni, właściwi bohaterowie tej książki? Dragiełło to Don Kichot: „obrońca słabych i uciśnionych istot tego padołu”, „a także pogromca smoków i wszelkich gadzin”, „człowiek rycerskiego stanu, a duszy czystej”. Jeden z tych, którzy zawsze będą inni, zawsze będą chcieli więcej i – jak udowodnił Florian Znaniecki – zawsze będą. Zawsze też będą potrzebni, choć zawsze będą uważani za niepotrzebnych.
A sam tytułowy bohater, Szalbierz? W jego losie najbardziej uzewnętrznia się Łaska. Nie ta uprzedzająca nasze czyny, wyrażająca się w darach, z którymi „się rodzimy” i które są mniej czy bardziej widoczne. Ale ta Łaska, która przychodzi nagle, która – owszem – trafia w to miejsce naszej natury, które jest jeszcze piękne i zdrowe, ale stopniowo leczy całą resztę. Jak u Kmicica.
No i święty Jacek Odrowąż, czyli codzienna, niewidzialna praca Kościoła. Szafarz Łaski, czyli Miłości naszego Boga.