Platforma Obywatelska nie podejmuje żadnej merytorycznej polemiki z zarzutami dotyczącymi swoich rządów.
Pomysł debaty nad audytem Platforma natychmiast przedstawiła jako próbę propagandowego przykrycia ostatnich manifestacji. Z pewnością obóz rządowy zdecydował się na ujawnienie podsumowania rządów PO-PSL ze względów politycznych. Taka jest logika sprawowania władzy. Jednak to, co usłyszeliśmy, robi wrażenie. Z audytu wyłania się spójna wizja ośmiu lat niepodzielnych rządów poprzedników.
Panowanie Donalda Tuska i jego ludzi można streścić w trzech zdaniach. Po pierwsze, koalicja PO-PSL, chroniona przez system medialno-propagandowy i wygrywająca dzięki niemu przez lata wojnę wizerunkową i metapolityczną z prawicą, poczuła się na tyle bezkarna, by niemal natychmiast wrzucić do kosza wszelkie swoje obietnice wyborcze. Po drugie, od razu zdecydowała się na pełne i ekspansywne zawłaszczanie instytucji państwowych, przekształcając je w żerowisko dla swoich sitw i układów. I w końcu po trzecie, by domknąć system, użyła wszystkich (!) służb specjalnych do jego kontroli, także opozycyjnych mediów i innych sił mogących jej zagrozić.
Bezdroża żerowiska
„Bezkarność” to kluczowe słowo, które pomaga zrozumieć to, co w swoich sejmowych wystąpieniach ujawniali ministrowie, m.in. Mariusz Kamiński odpowiadający za służby specjalne, Zbigniew Ziobro tłumaczący precyzyjnie, w jaki sposób rozbrojono prokuraturę, Dawid Jackiewicz referujący stan majątku państwowego, czy wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki. Bezkarność owa z jednej strony doprowadziła do zbudowania bezpiecznego dla władzy systemu prokuratorskiego, który przymykał oko na wszelkie właściwie nadużycia władzy. Z drugiej zaś strony bezkarność gwarantowali sami wyborcy.
Wyniki ostatnich wyborów samorządowych dowodzą, że i na tym polu mogło dochodzić do manipulacji. Dziś opozycja skupiająca PO, PSL, Nowoczesną i KOD próbuje zarzucić rządzącym budowę despocji. To, oczywiście, karykaturalny obraz, ale kto pamięta ostatnich kilka lat rządów PO-PSL, szczególnie po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich w 2010 r., dobrze wie, że system Tuska przekształcał się w rodzaj swoistego nadwiślańskiego „putinizmu”.
Bezkarność doprowadziła kadrę menadżerską
spółek skarbu państwa do jakiegoś obłędu
Dzięki ujawnionemu audytowi mamy namacalne dowody, że tak w istocie było. Trudno streścić w krótkim tekście, które z przedstawionych w sejmie informacji najpełniej dowodzą, że ekipa Donalda Tuska próbowała budować system bezkarnego dla siebie żerowiska. Z pewnością nie byłoby to możliwe bez wsparcia zachodnich patronów poprzedniej władzy. Przypadek Viktora Orbána, a także próby odzyskania podmiotowości przez polskie władze, pokazują, że parasol ochronny nad poprzednią ekipą musiał być rozłożony. Oczywiście, nie za darmo.
Paweł Szałamacha mówił m.in. o historii dyrektywy MiFID w sprawie rynków instrumentów finansowych z 2004 r. Miała ona chronić klientów w relacjach z bankami w związku z produktami finansowymi i ryzykami z nimi związanymi. Chodziło m.in. o tzw. opcje walutowe. Natychmiast po przejęciu władzy – m.in. za sprawą znanego z afery hazardowej Zbigniewa Chlebowskiego – odpowiednia ustawa wdrożeniowa nie została uchwalona, a jak dowodził minister finansów, w tym samym czasie przez Polskę „przetoczyło się tzw. opcyjne tsunami”.
– W trakcie pracy nad kluczową, krytyczną ustawą, która gwarantowała polskim klientom pewne bezpieczeństwo finansowe, zadziałały emocje polityczne, zadziałały interesy, które wywróciły porządek wdrażania ustawy, z konkretnymi stratami – relacjonował minister Szałamacha, przypominając, że było to 9 mld zł. Dodatkowo polskie firmy nie miały prawnej ochrony, a z drugiej strony, kiedy zgłaszał się do nich urząd skarbowy, wydatki na opcje walutowe nie były uznawane za koszty. Wiele z nich przez to zbankrutowało. Paweł Szałamacha mówił też o ciągle malejącej ściągalności podatków. Według jego relacji poziom dochodów państwa, jako udział w produkcie krajowym brutto, jest niższy niż osiem lat temu o prawie 3 proc PKB.
Co więcej, minister Jacek Rostowski, pomimo informacji o postępującym pogarszaniu się ściągalności podatków, nie podjął działań naprawczych. Zamiast uszczelniania systemu podatkowego, zdecydowano się po prostu na – jak się okazało bezkarny – wzrost fiskalizmu.
– Odpowiedzią na malejące wpływy z VAT-u było podniesienie stawek tego podatku w 2011 r., podstawowej stawki z 22 do 23 proc – tłumaczył Paweł Szałamacha. Z jednej strony nie płacono podatków, a z drugiej rządzący zdecydowali się na przejęcie kasy z otwartych funduszy emerytalnych. – To był jedyny pomysł na naprawę stanu finansów publicznych – mówił minister Szałamacha.