Z całą odpowiedzialnością deklaruję, że nie jestem uzależniona od telewizji. Co więcej, przez lata uznawana byłam wśród części dalszej rodziny za tę nieszczęśnicę (czytaj: nieszkodliwą wariatkę), która nawet dzieciom nie pozwala TV oglądać. A jednak doceniam dobrodziejstwa przekazu telewizyjnego i telewizor w domu mam. Co więcej, nie tylko dla domowników, sama potrafię go włączać i przed nim zasiadać, jak w środę 13 marca. W środę Papieża Franciszka.
Jest jeszcze jeden – tym razem – regularny program, który sprawia, że odkładam wszystko i patrzę. To transmisja z niedzielnej modlitwy Anioł Pański na placu świętego Piotra. Jestem też miłośniczką każdej innej uroczystości na tym placu. I każdej na nim obecności, co umożliwiają mi zainstalowane przez Radio Watykańskie kamery, które każdemu i o każdej porze dają „wejście” na plac. Jestem po prostu wielbicielką placu św. Piotra i toczącego się tam życia, które jest dla mnie jakąś kwintesencją „rzymskości”: tu pędzą samochody i skutery, tam za chwilę ukaże się papież, rodzice musztrują cztery córeczki, tu kroczy dwóch kardynałów, tam skauci ustawiają się w szereg, tu włoski, tam francuski, ówdzie angielski, zazwyczaj także polski, jedni robią zdjęcia, inni spacerują, tu dwaj rozdyskutowani księża, tam egzotyczne zakonnice filmują z zacięciem. Z via Conzilliazione wciąż nadciągają przechodnie, w głębi jedzie autobus linii 68, na Borgo Santo Spirito wchodzi znajomy zakonnik. Ach!
Trudno się więc dziwić, że nie mogłam doczekać się pierwszej z nowym papieżem modlitwy na Anioł Pański. Tłum, który co tydzień niezmiennie mnie fascynuje, był tym razem niemal nieogarniony, widać było w większości argentyńskie flagi. Poza tym kamera kierowała się głównie na Papieża Franciszka. Gdzieś w tym radosnym tłoku stali Janek z Martą, nasze dzieci, najmłodszy syn i niedawno „upieczona” synowa, którzy nawet nie myśleli, kupując we wrześniu tak zwane groszowe bilety do Rzymu, że przytrafi im się taka historyczna okazja. Kiedy po raz pierwszy weszłam na plac świętego Piotra, były tam jeszcze klasyczne budki telefoniczne, więc musiałam natychmiast zadzwonić do Polski, żeby – choć przez łącza – być tam z najbliższymi osobami. Teraz dzieci – jak wszyscy – dzwonią z telefonów komórkowych. Co za chwila!
Kiedy w oknie ukazał się Papież Franciszek i powiedział „Dzień dobry”, plac oszalał z radości. Rzymianie mają swego nowego biskupa i chcą mu pokazać się w pełni dnia: zaledwie trzy dni wcześniej, na wieść o białym dymie, plac zapełnił się błyskawicznie, jakby ludzie nadciągali nie wiadomo skąd. Z każdego zaułka. Teraz wołają: Oto jesteśmy! – To ważne i piękne dla nas chrześcijan: spotykać się w niedzielę, przywitać, porozmawiać tak jak teraz tutaj, na placu, który dzięki mediom ma wymiary świata – odpowiada Papież.
I wszystko jasne: ma wymiary świata. To dlatego tak mnie fascynuje. A Ojciec Święty – już po modlitwie i wspaniałym rozważaniu – mówi: dobrej niedzieli i dobrego obiadu! Taki właśnie jest Rzym! Coś cudownego!
![]() | Barbara Sułek-Kowalska |